poniedziałek, 2 marca 2015

Studia, indeksy, prawo jazdy, podejrzane nazwisko, miniaturka... Dużo tego.

Szalone tempo dni wreszcie zdaje się zwalniać. Prawo jazdy zdane (robiło mi się źle już na sam widok Reno Clio, czy też choćby wybetonowanego wjazdu na plac manewrowy) i spoczywa w portfelu, zaginiony profesor dał znak życia i wpisał mi zaliczenie do systemu, więc nie będę musiała wykupywać sesji poprawkowej. Teraz tylko zgłosić się po wpis do indeksu i zanieść książeczkę do podbicia. Czuję, że ciągły stres zaczyna powoli ze mnie opadać. Właśnie owy stres na równi z przemęczeniem i systematycznym zarywaniem wszystkich poprzednich nocy skutkował całym wysypem „nerwowych dolegliwości” i tym, że dnia dzisiejszego zdarzyło mi się przespać całe dwanaście godzin. Cieszę się, że to już za mną.
Pozostało mi tylko wraz z paroma znajomymi z roku dokończyć projekt przedstawienia teatralnego dla przedszkolaków i zaprosić na najbliższe zajęcia z edukacji teatralnej kilkoro dzieci z pobliskiego sierocińca. Trzeba też poskładać się na jakieś przekąski i soki dla nich. Pomysł zrodził się w nas nagle i wydaje się być nawet bardziej niż dobry. Pozostaje nam tylko stworzyć jakąś kreatywną i zabawną sztukę, która wbije małą publiczność w fotele. Jedynym problemem są sprawy organizacyjne, bo przecież wszystko musi działać płynnie, ale i z tym sobie poradzimy. Szczytny cel, więc damy z siebie wszystko.
Wylęgła mi się ostatnio spod klawiatury pewna miniaturka i pomyślałam, że szkodą ją zmarnować. Publikuję więc na razie pierwszą jej cześć (tak, ta druga nadal się „rodzi”) i mam nadzieję, że się Wam spodoba. Nie zawiera się co prawda w kanonie „Bezdomnych” i Severus w niej jest inny, ale sądzę, że może choć części z Was przypadnie do gustu. Allons-y? Sądzę, że tak!
Ach, właśnie. Wiecie, co ostatnio wywinął mi Pan Kot? Choć może „wywinął” to niewłaściwe słowo. Nie można przecież posądzać śpiącej (lunatykującej?) osoby o doprowadzenie mniej do małego zawału serca.
Budzę się świtem bladym i widzę, że Pan Kot powoli otwiera oczy. Odwraca się w moją stronę i łypie na mnie nieco nieprzytomnym i nadal zaspanym, lecz dziwnie nieprzyjaznym okiem.
– Hej… – zagaduję nieśmiało.
– Podaj mi nazwisko! – głos Pana Kota jest niespotykanie groźny.
– Eeeee…
– No podaj mi nazwisko!
– O co ci chodzi?
– No nazwisko mi podaj!
– Jakie nazwisko? – dopytuję się coraz bardziej zaniepokojona.
– Podejrzane nazwisko! – oznajmia tak, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Eeeeee…
Po chwili przygważdżania mnie spojrzeniem do prześcieradła zasnął ponownie. Mało tego, gdy obudził się po jakimś kwadransie nie pamiętał niczego z tej rozmowy. Nadal jestem w szoku, bo jeszcze nigdy nie widziałam takiej zawiści w jego spojrzeniu. Zabawne jest to, że z mojego mężczyzny, kochającego miniaturowe psy i niezwykle łagodnego i pokojowo nastawionego faceta, prawdziwy agresywny bojownik robi się jedynie podczas snu. Ba, mało tego, bojownik o podejrzane nazwiska, cokolwiek to znaczy.
Allons-y? Tym razem już na pewno!


.......................................................................................................................................
Dywagacje i deliberacje

Dracon właśnie kończył pochłaniać drugą porcję lodów, gdy Severus zauważył, że w ciemnym zaułku naprzeciw kawiarni ktoś siedzi. Drobna postać ukryta pod kapturem zbyt dużej bluzy siedziała oparta plecami o ceglany mur. Z pewnością szukała chłodu, co nie było przesadnie dziwne, gdyż tegoroczne lato nie miało litości i wzięło sobie za cel upodobnienie Surrey do nagrzanego rusztu. Mężczyznę zastanawiało jednak to, iż dzieciak wpatrywał się w ich stolik od dobrych dwudziestu minut. Mało tego, bachor nie odrywał od nich wzroku. Snape poczuł się tym faktem nieco zirytowany – człowiek jego pokroju nienawidził inwigilacji.
No dobrze, może dzieciak patrzył na stół, a konkretnie na leżące na nim jedzenie, a nie na Snape’a. Możliwe, że nawet Snape’a nie zauważył… Ale, do cholery, to nadal sprawiało, że mężczyzna z niewiadomego powodu czuł dziwne swędzenie w okolicach karku.
– Ojcze chrzestny? Chcę jeszcze jedne lody – Severus nienawidził tego pretensjonalnego sposobu, w jaki jego chrześniak przeciągał sylaby. – Teraz.
Dlaczego w ogóle zgodził się zostać chrzestnym tego rozpieszczonego bachora? Ach, poprawka, teraz wszystkie dzieciaki są takie rozpuszczone. Mimo to, z Draconem nie mogło się równać żadne dziecko, poziom jego rozbestwienia porażał Snape’a za każdym razem, gdy zostawał zmuszony przez Lucjusza do spędzenia czasu ze swoim kochanym „synem”. Nienawidził tego gówniarza. Gdy pójdzie do Hogwartu, z pewnością stanie się ślizgońską wersją Jamesa Pottera.
Bez słowa nałożył do kryształowego pucharka kolejną gałkę lodów. Boże, gdzie się podziewa Lucjusz? Miał odebrać bachora dokładnie dwie minuty i czternaście sekund temu. Jeszcze chwila, a transmutuję gówniarza w jakiegoś insekta, byle tylko nie musieć podziwiać tego przesadnie arystokratycznego i wymuskanego sposobu bycia. Może jednak w muchę? Nie, o wiele lepszy będzie milczący i powolny karaluch. Poza tym, takiego robaka o wiele łatwiej rozgnieść, niż na przykład…
– Dlaczego zawsze zabierasz mnie na lody tutaj? – znudzony głos brutalnie przerwał jego radosne rozmyślania. – Przecież to mugolskie miasto i mugolska kawiarnia. Mój ojciec nie jest tym zachwycony, ale mówi, że jesteś bardzo uparty.
Severus przełkną przekleństwo, które cisnęło mu się na język.
– Sprzedają tu najlepsze lody w całej Anglii – wysyczał przez zaciśnięte szczęki, po czym postanowił, że najlepiej będzie uderzyć w dumę dzieciaka. – Poza tym sądzę, że towarzystwo jakiejś szlamy mogłoby zepsuć ci smak tak pysznego deseru, nie sądzisz, Draconie? Tutaj przynajmniej mugole robią to, do czego zostali stworzeni, prawda? Chyba lubisz, gdy ci służą?
– Ależ oczywiście – wyrzucił z siebie nieco zbyt szybko chłopiec i Snape już wiedział, że odniósł zwycięstwo. – Wolę zjeść w mugolskiej restauracji, tu przynajmniej nie ma żadnych szlam.
Ponownie zapadło milczenie przerywane jedynie przytłumionym gwarem dobiegającym zza szyby i cichą rozmową między kelnerkami. Na szczęście, kobiety były całkowicie pochłonięte sobą i Snape nie musiał znosić ich spojrzeń. Ta drobna dogodność nie mogła jednak zrekompensować mu całej reszty doświadczanych właśnie niedogodności, więc, przeklinając w myślach Lucjusza i samego siebie, utkwił spojrzenie godne bazyliszka w lodowym pucharku pochłanianym właśnie przez bachora. Przypomniał sobie pytanie, które przed chwilą zadał mu ten durny dzieciak. Dobrze wiedział, dlaczego zawsze zabierał młodego Malfoy’a do mugolskiej kawiarni – tutaj z całą stanowczością nie wolno mu było używać magii, jeśli nie chciał mieć problemów z ministerstwem, co jemu, byłemu śmierciożercy ułaskawionemu jedynie dzięki wstawiennictwu Dumbledore,a, nie wyszłoby na dobre. Tak, w tym miejscu musiał się ograniczać i nie mógł „niechcący” rzucić na Dracona jakiegoś „zupełnie nieszkodliwego zaklęcia w celach edukacyjnych”, za które Lucjusz z pewnością zaciągnąłby go do swojego dworu i uraczył kilkoma cruciatusami.
Gdy chłopiec ponownie otwierał usta, by zarządzać kolejną porcję lodów, ciszę przerwał jakże oczekiwany dźwięk otwieranych drzwi. Po sekundzie Snape z wyraźną ulgą ujrzał dumnie wyprostowanego Lucjusza manewrującego między stolikami, by dostać się do swojego syna. „O słodkie wybawienia” pomyślał, patrząc na Malfoy’a z mieszanym uczuciem niewysłowionej radości z jego wyczekiwanego przybycia i furii z powodu spóźnienia.
– Draco, Severusie – przywitał się Malfoy zbyt uprzejmym tonem, gdy wreszcie stanął przed nimi. – Mam nadzieję, iż miło spędziliście razem czas.
Wąskie usta Lucjusza wygięły się w ironicznym uśmiechu, zaś Severus z niechęcią zauważył, że nietypowy wygląd mężczyzny zwraca na nich uwagę kelnerek. Powstrzymując się przed zgrzytaniem zębami z irytacji, postanowił jak najszybciej zakończyć tę maskaradę i pozbyć się przy okazji napuszonego bachora.
– Lucjuszu, spóźniłeś się – wysyczał zamiast przywitania.
– Och, jedynie o jeden kwadrans, Severusie – uśmiech na twarzy Lucjusza poszerzył się.
Snape spojrzał na niego ze skrywaną nienawiścią w oczach i patrzył tak długo, aż mężczyzna położył dłoń na ramieniu swojego syna i kazał mu wstać. Severus miał ochotę odetchnąć z ulgą. Jeszcze tylko chwila i będzie miał to całe przedstawienie, tego rozpuszczonego gówniarza, ironiczny uśmiech Malfoy’a i ciekawskie spojrzenia kelnerek z głowy. Jakaż to miła świadomość, że do kolejnych „lodów z wujkiem Snape’em” musi minąć błogosławione pół roku. Jeśli dołożyć do tego jeszcze cały miesiąc, w którym nie musiał uczyć tej bandy debili, których Dumbledore dumnie nazywał uczniami, czuł się teoretycznie spełniony. Do praktyki brakowało mu jedynie butelki whiskey – najlepszego „eliksiru zapomnienia” wymyślonego, o ironio, przez mugoli.
– Severusie, nie wracasz z nami? – głos Lucjusza przywrócił go do ponurej rzeczywistości.
– Podziękuję, Lucjuszu. Mam tu niedaleko pewną sprawę do załatwienia.
Odgłos otwieranych drzwi przyjemnie połaskotał uszy Snape’a.
– Jakież sprawy mogą zatrzymywać cię wśród takiego zatrzęsienia mugoli? Czyżbyś szukał fetyszystki nietoperzy?
Severus miał nadzieję, że jeśli uda mu się włożyć w spojrzenie jeszcze odrobinę wewnętrznej zawiści, to uda mu się osiągnąć umiejętność zabijania ludzi wzrokiem. Lucjusz zaśmiał się sztucznie.
– Cóż, więc do zobaczenia Severusie. Draco, idziemy, matka się o ciebie martwi.
Po chwili do Snape’a dotarł dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Czy na świecie istniał przyjemniejszy odgłos? Severus był pewien, że wspanialsza może być tylko melodia kostek lodu uderzających o siebie w szklance pełnej procentów. Tak, wreszcie mógł sobie pozwolić na godziwą zapłatę za wszelkie trudy dzisiejszego dnia. Tu nikt go nie znał, spokojnie mógł upić się do nieprzytomności nie niszcząc przy tym swojej reputacji mistrza eliksirów. Musiał jedynie upewnić się, że nikt na niego nie patrzy i szybkim zaklęciem przylepca przymocować różdżkę do łydki, by nie zacząć jej po pijanemu używać na oczach mugoli. Za chwilę się tym zajmie, teraz ma jednak ważniejszą sprawę do załatwienia.
Spojrzał na kelnerki, które znów pogrążyły się w cichej rozmowie, po czym wybrał tę, której potrafił spojrzeć w oczy. Nie chcąc krzyczeć, by zwrócić na siebie uwagę, użył na dziewczynie delikatnej, bezródżkowej oklumencji i kazał jej spojrzeć na siebie. Dziewczyna posłusznie skierowała nieco zdezorientowany wzrok w jego stronę.
– Życzy pan sobie czegoś? – zapytała, zdziwiona tym, że pyta.
– Butelkę jakiejś dobrej whiskey i szklankę z lodem. Mogą być też jakieś kanapki, byle nie z konfiturą.
Po chwili na stoliku mężczyzny pojawiło się zamówienie, zaś dziewczyna uciekła do swojej koleżanki wznawiając litanię plotek. Snape odetchnął głęboko i nalał whisey do szklanki. Potrząsnął naczyniem, wprawiając kostki lodu w ruch. Wykrzywił usta w czymś na kształt krzywego uśmiechu i powąchał trunek. „Idealnie” pomyślał starając się rozluźnić napięte po całym dniu mięśnie. Dokładnie tego zapachu mu było trzeba. Dokładnie tego dźwięku. Dokładnie tej ucieczki. Prędzej pił tylko po to, by zagłuszyć sumienie i wszystkie targające nim lęki. Dopiero o wiele później, po upadku Czarnego Pana, nauczył się rozkoszować tą sztuką słodkiego zapomnienia i całkowitego wyciszenia. Nauczył się degustować, powoli oddawać się w ramiona wszechogarniającej akceptacji i ostatniej namiastki szczęścia, jaka mu pozostała po tym, jak przegrał całe swoje życie. Bezwiednie potarł rękaw koszuli, pod którym ukrywał się mroczny znak. Dlaczego w ogóle przyłączył się od Czarnego Pana? Ach, racja, prócz Dumbledore’a, którego szczerze wtedy nienawidził, jedynie Voldemort czekał na niego z otwartymi ramionami.
Zmusił się, do zaprzestania drążenia tego tematu i ponownie skupił się na trunku. Tak, to było bezpieczniejsze od zagłębiania się w przeszłość pełną Czarnego Pana, huncwotów i Lily Evans. Severus westchnął, po czym wydobył z plastikowego pojemnika stojącego na stoliku wykałaczkę i nabił na nią oliwkę radośnie pływającą między kostkami lodu. Spojrzał na nią przelotnie, wręcz z uczuciem, po czym delikatnie odgryzł połowę starając się, by sok nie pociekł po jego wargach – nienawidził tego uczucia.
Rozkoszował się wyraźnie wyczuwalnym posmakiem alkoholu na bladej skórce, po czym wgryzł się w miąższ. Przymknął oczy pozwalając sobie dryfować gdzieś pomiędzy przytłumionymi myślami, wspomnieniami i emocjami. Przyjemna fala odrętwienia spłynęła na niego przypominając mu, że dzieła z pewnością dopełni alkohol. Powstrzymując niecierpliwość wsunął do ust i rozgryzł drugą połowę oliwki. Teraz pozostało mu tylko jedno. Z rosnącym poczuciem nirwany sięgnął na oślep po szklankę. Zatrzymał się w pół ruchu, gdy poczuł na karku nieprzyjemne gorąco. Ktoś mu się…?
Ten gówniarz! Snape uchylił powieki i kątem oka spojrzał w kierunku zaułku. Dzieciak przyglądał mu się z uchylonymi wargami i błyszczącymi oczami. Mężczyzna zaklął, zaś drobna sylwetka drgnęła niezauważalnie i skuliła się w sobie. Szczupła twarz schowała się głębiej w cieniu kaptura.
Severus na poważnie zaczął rozważać, czy przypadkiem nie został ofiarą jakiejś wyjątkowo podłej klątwy. W ramiona Czarnego Pana uciekł przed huncwotami, wiecznymi i z pewnością upośledzonymi dzieciakami. Przed losem śmierciożercy skrył się w hogwarcie, gdzie był zmuszony do ciągłego obcowania z kolejnymi ułomnymi smarkaczami. W czacie wolnym, którego jako Mistrz eliksirów posiadał niewiele, zmuszony został do użerania się z dziedzicem fortuny Malfoy’ów. Teraz zaś, gdy wreszcie uwolnił się od swojego „ukochanego” chrześniaka i zamierzał hucznie celebrować tę chwalebną okazję, czuł na karku wzrok tego małego niedorozwoja. To już przekraczało wszelkie granice! Ta cała plaga… Plaga dzieciaków… Tak, to musiała być klątwa. Wyjątkowo paskudna i krzywdząca klątwa!
Po pięciu minutach dzieciak nadal tam siedział. W cieniu kaptura błyszczały dwa punkty źrenic, zaś Severus z każdą minutą czuł coraz większą wściekłość. Smarkacz był wyjątkowo bezczelny i po kilku bezowocnych próbach upicia choćby łyku alkoholu, mężczyzna doszedł do wniosku, że albo coś z tym zrobi, albo za chwilę będą musieli na noszach zabrać go na oddział chorób psychicznych w Mungu. Zdenerwowany zerwał się z krzesła, czym zwrócił na siebie uwagę kelnerek.
– Zaraz wrócę i oczekuję zastać mój stolik w nienaruszonym stanie – wysyczał, po czym rzucił kobietom swoje belferskie spojrzenie, pod którego naporem mimowolnie wróciły do swoich zajęć.
Spodziewał się, że gdy dzieciak ucieknie, gdy zorientuje się, że w jego stronę zmierza rozsierdzony mężczyzna o niezbyt chwalebnym wyglądzie. Jakież było zdziwienie Severusa, gdy pomimo tego, że najgłośniej jak potrafił trzasnął drzwiami kawiarni i przybrał swoje najgroźniejsze spojrzenie, bachor nie poruszył się z miejsca. Ba, on nawet nie zauważył, że dzieje się coś złego i nadal gapił się w okno restauracji! Mężczyzna przystaną na chwilę zdezorientowany, lecz szybko doszedł do wniosku, że nie zamierza tak tego zostawić. Nawet gdyby przesiadł się gdzieś w głąb pomieszczenia i zajął stolik usytuowany w jakimś niewidocznym miejscu, nie tylko naraziłby swoje uszy na nieprzerwany potok słów kelnerek, ale również dręczyłaby go niewygodna pewność, że smarkacz wciąż gdzieś tam jest i tylko czeka, by wlepić w niego to swoje irytujące spojrzenie, gdy mężczyzna będzie już pijany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz