Szalone tempo dni wreszcie zdaje się zwalniać. Prawo jazdy
zdane (robiło mi się źle już na sam widok Reno Clio, czy też choćby wybetonowanego
wjazdu na plac manewrowy) i spoczywa w portfelu, zaginiony profesor dał znak
życia i wpisał mi zaliczenie do systemu, więc nie będę musiała wykupywać sesji
poprawkowej. Teraz tylko zgłosić się po wpis do indeksu i zanieść książeczkę do
podbicia. Czuję, że ciągły stres zaczyna powoli ze mnie opadać. Właśnie owy
stres na równi z przemęczeniem i systematycznym zarywaniem wszystkich
poprzednich nocy skutkował całym wysypem „nerwowych dolegliwości” i tym, że
dnia dzisiejszego zdarzyło mi się przespać całe dwanaście godzin. Cieszę się,
że to już za mną.
Pozostało mi tylko wraz z paroma znajomymi z roku dokończyć
projekt przedstawienia teatralnego dla przedszkolaków i zaprosić na najbliższe
zajęcia z edukacji teatralnej kilkoro dzieci z pobliskiego sierocińca. Trzeba
też poskładać się na jakieś przekąski i soki dla nich. Pomysł zrodził się w nas
nagle i wydaje się być nawet bardziej niż dobry. Pozostaje nam tylko stworzyć
jakąś kreatywną i zabawną sztukę, która wbije małą publiczność w fotele. Jedynym
problemem są sprawy organizacyjne, bo przecież wszystko musi działać płynnie,
ale i z tym sobie poradzimy. Szczytny cel, więc damy z siebie wszystko.
Wylęgła mi się ostatnio spod klawiatury pewna miniaturka i
pomyślałam, że szkodą ją zmarnować. Publikuję więc na razie pierwszą jej cześć
(tak, ta druga nadal się „rodzi”) i mam nadzieję, że się Wam spodoba. Nie
zawiera się co prawda w kanonie „Bezdomnych” i Severus w niej jest inny, ale
sądzę, że może choć części z Was przypadnie do gustu. Allons-y? Sądzę, że tak!
Ach, właśnie. Wiecie, co ostatnio wywinął mi Pan Kot? Choć
może „wywinął” to niewłaściwe słowo. Nie można przecież posądzać śpiącej
(lunatykującej?) osoby o doprowadzenie mniej do małego zawału serca.
Budzę się świtem
bladym i widzę, że Pan Kot powoli otwiera oczy. Odwraca się w moją stronę i
łypie na mnie nieco nieprzytomnym i nadal zaspanym, lecz dziwnie nieprzyjaznym
okiem.
– Hej… – zagaduję
nieśmiało.
– Podaj mi nazwisko! –
głos Pana Kota jest niespotykanie groźny.
– Eeeee…
– No podaj mi
nazwisko!
– O co ci chodzi?
– No nazwisko mi
podaj!
– Jakie nazwisko? –
dopytuję się coraz bardziej zaniepokojona.
– Podejrzane nazwisko!
– oznajmia tak, jakby to wszystko wyjaśniało.
– Eeeeee…
Po chwili przygważdżania mnie spojrzeniem do prześcieradła
zasnął ponownie. Mało tego, gdy obudził się po jakimś kwadransie nie pamiętał
niczego z tej rozmowy. Nadal jestem w szoku, bo jeszcze nigdy nie widziałam
takiej zawiści w jego spojrzeniu. Zabawne jest to, że z mojego mężczyzny,
kochającego miniaturowe psy i niezwykle łagodnego i pokojowo nastawionego
faceta, prawdziwy agresywny bojownik robi się jedynie podczas snu. Ba, mało
tego, bojownik o podejrzane nazwiska, cokolwiek to znaczy.
Allons-y? Tym razem już na pewno!
.......................................................................................................................................
Dywagacje i deliberacje
Dywagacje i deliberacje
Dracon właśnie kończył pochłaniać drugą porcję lodów, gdy
Severus zauważył, że w ciemnym zaułku naprzeciw kawiarni ktoś siedzi. Drobna
postać ukryta pod kapturem zbyt dużej bluzy siedziała oparta plecami o ceglany
mur. Z pewnością szukała chłodu, co nie było przesadnie dziwne, gdyż tegoroczne
lato nie miało litości i wzięło sobie za cel upodobnienie Surrey do nagrzanego
rusztu. Mężczyznę zastanawiało jednak to, iż dzieciak wpatrywał się w ich stolik
od dobrych dwudziestu minut. Mało tego, bachor nie odrywał od nich wzroku.
Snape poczuł się tym faktem nieco zirytowany – człowiek jego pokroju
nienawidził inwigilacji.
No dobrze, może dzieciak patrzył na stół, a konkretnie na
leżące na nim jedzenie, a nie na Snape’a. Możliwe, że nawet Snape’a nie
zauważył… Ale, do cholery, to nadal sprawiało, że mężczyzna z niewiadomego
powodu czuł dziwne swędzenie w okolicach karku.
– Ojcze chrzestny? Chcę jeszcze jedne lody – Severus nienawidził
tego pretensjonalnego sposobu, w jaki jego chrześniak przeciągał sylaby. –
Teraz.
Dlaczego w ogóle zgodził się zostać chrzestnym tego
rozpieszczonego bachora? Ach, poprawka, teraz wszystkie dzieciaki są takie
rozpuszczone. Mimo to, z Draconem nie mogło się równać żadne dziecko, poziom
jego rozbestwienia porażał Snape’a za każdym razem, gdy zostawał zmuszony przez
Lucjusza do spędzenia czasu ze swoim kochanym „synem”. Nienawidził tego
gówniarza. Gdy pójdzie do Hogwartu, z pewnością stanie się ślizgońską wersją
Jamesa Pottera.
Bez słowa nałożył do kryształowego pucharka kolejną gałkę
lodów. Boże, gdzie się podziewa Lucjusz? Miał odebrać bachora dokładnie dwie
minuty i czternaście sekund temu. Jeszcze chwila, a transmutuję gówniarza w
jakiegoś insekta, byle tylko nie musieć podziwiać tego przesadnie
arystokratycznego i wymuskanego sposobu bycia. Może jednak w muchę? Nie, o
wiele lepszy będzie milczący i powolny karaluch. Poza tym, takiego robaka o
wiele łatwiej rozgnieść, niż na przykład…
– Dlaczego zawsze zabierasz mnie na lody tutaj? – znudzony
głos brutalnie przerwał jego radosne rozmyślania. – Przecież to mugolskie
miasto i mugolska kawiarnia. Mój ojciec nie jest tym zachwycony, ale mówi, że
jesteś bardzo uparty.
Severus przełkną przekleństwo, które cisnęło mu się na
język.
– Sprzedają tu najlepsze lody w całej Anglii – wysyczał
przez zaciśnięte szczęki, po czym postanowił, że najlepiej będzie uderzyć w
dumę dzieciaka. – Poza tym sądzę, że towarzystwo jakiejś szlamy mogłoby zepsuć
ci smak tak pysznego deseru, nie sądzisz, Draconie? Tutaj przynajmniej mugole
robią to, do czego zostali stworzeni, prawda? Chyba lubisz, gdy ci służą?
– Ależ oczywiście – wyrzucił z siebie nieco zbyt szybko
chłopiec i Snape już wiedział, że odniósł zwycięstwo. – Wolę zjeść w mugolskiej
restauracji, tu przynajmniej nie ma żadnych szlam.
Ponownie zapadło milczenie przerywane jedynie przytłumionym
gwarem dobiegającym zza szyby i cichą rozmową między kelnerkami. Na szczęście,
kobiety były całkowicie pochłonięte sobą i Snape nie musiał znosić ich
spojrzeń. Ta drobna dogodność nie mogła jednak zrekompensować mu całej reszty
doświadczanych właśnie niedogodności, więc, przeklinając w myślach Lucjusza i
samego siebie, utkwił spojrzenie godne bazyliszka w lodowym pucharku
pochłanianym właśnie przez bachora. Przypomniał sobie pytanie, które przed
chwilą zadał mu ten durny dzieciak. Dobrze wiedział, dlaczego zawsze zabierał
młodego Malfoy’a do mugolskiej kawiarni – tutaj z całą stanowczością nie wolno
mu było używać magii, jeśli nie chciał mieć problemów z ministerstwem, co jemu,
byłemu śmierciożercy ułaskawionemu jedynie dzięki wstawiennictwu Dumbledore,a,
nie wyszłoby na dobre. Tak, w tym miejscu musiał się ograniczać i nie mógł
„niechcący” rzucić na Dracona jakiegoś „zupełnie nieszkodliwego zaklęcia w
celach edukacyjnych”, za które Lucjusz z pewnością zaciągnąłby go do swojego
dworu i uraczył kilkoma cruciatusami.
Gdy chłopiec ponownie otwierał usta, by zarządzać kolejną
porcję lodów, ciszę przerwał jakże oczekiwany dźwięk otwieranych drzwi. Po
sekundzie Snape z wyraźną ulgą ujrzał dumnie wyprostowanego Lucjusza
manewrującego między stolikami, by dostać się do swojego syna. „O słodkie
wybawienia” pomyślał, patrząc na Malfoy’a z mieszanym uczuciem niewysłowionej
radości z jego wyczekiwanego przybycia i furii z powodu spóźnienia.
– Draco, Severusie – przywitał się Malfoy zbyt uprzejmym
tonem, gdy wreszcie stanął przed nimi. – Mam nadzieję, iż miło spędziliście
razem czas.
Wąskie usta Lucjusza wygięły się w ironicznym uśmiechu, zaś
Severus z niechęcią zauważył, że nietypowy wygląd mężczyzny zwraca na nich
uwagę kelnerek. Powstrzymując się przed zgrzytaniem zębami z irytacji,
postanowił jak najszybciej zakończyć tę maskaradę i pozbyć się przy okazji
napuszonego bachora.
– Lucjuszu, spóźniłeś się – wysyczał zamiast przywitania.
– Och, jedynie o jeden kwadrans, Severusie – uśmiech na
twarzy Lucjusza poszerzył się.
Snape spojrzał na niego ze skrywaną nienawiścią w oczach i
patrzył tak długo, aż mężczyzna położył dłoń na ramieniu swojego syna i kazał
mu wstać. Severus miał ochotę odetchnąć z ulgą. Jeszcze tylko chwila i będzie
miał to całe przedstawienie, tego rozpuszczonego gówniarza, ironiczny uśmiech
Malfoy’a i ciekawskie spojrzenia kelnerek z głowy. Jakaż to miła świadomość, że
do kolejnych „lodów z wujkiem Snape’em” musi minąć błogosławione pół roku. Jeśli
dołożyć do tego jeszcze cały miesiąc, w którym nie musiał uczyć tej bandy
debili, których Dumbledore dumnie nazywał uczniami, czuł się teoretycznie
spełniony. Do praktyki brakowało mu jedynie butelki whiskey – najlepszego
„eliksiru zapomnienia” wymyślonego, o ironio, przez mugoli.
– Severusie, nie wracasz z nami? – głos Lucjusza przywrócił
go do ponurej rzeczywistości.
– Podziękuję, Lucjuszu. Mam tu niedaleko pewną sprawę do
załatwienia.
Odgłos otwieranych drzwi przyjemnie połaskotał uszy Snape’a.
– Jakież sprawy mogą zatrzymywać cię wśród takiego
zatrzęsienia mugoli? Czyżbyś szukał fetyszystki nietoperzy?
Severus miał nadzieję, że jeśli uda mu się włożyć w
spojrzenie jeszcze odrobinę wewnętrznej zawiści, to uda mu się osiągnąć
umiejętność zabijania ludzi wzrokiem. Lucjusz zaśmiał się sztucznie.
– Cóż, więc do zobaczenia Severusie. Draco, idziemy, matka
się o ciebie martwi.
Po chwili do Snape’a dotarł dźwięk zatrzaskiwanych drzwi.
Czy na świecie istniał przyjemniejszy odgłos? Severus był pewien, że
wspanialsza może być tylko melodia kostek lodu uderzających o siebie w szklance
pełnej procentów. Tak, wreszcie mógł sobie pozwolić na godziwą zapłatę za wszelkie
trudy dzisiejszego dnia. Tu nikt go nie znał, spokojnie mógł upić się do
nieprzytomności nie niszcząc przy tym swojej reputacji mistrza eliksirów.
Musiał jedynie upewnić się, że nikt na niego nie patrzy i szybkim zaklęciem
przylepca przymocować różdżkę do łydki, by nie zacząć jej po pijanemu używać na
oczach mugoli. Za chwilę się tym zajmie, teraz ma jednak ważniejszą sprawę do
załatwienia.
Spojrzał na kelnerki, które znów pogrążyły się w cichej
rozmowie, po czym wybrał tę, której potrafił spojrzeć w oczy. Nie chcąc
krzyczeć, by zwrócić na siebie uwagę, użył na dziewczynie delikatnej, bezródżkowej
oklumencji i kazał jej spojrzeć na siebie. Dziewczyna posłusznie skierowała
nieco zdezorientowany wzrok w jego stronę.
– Życzy pan sobie czegoś? – zapytała, zdziwiona tym, że
pyta.
– Butelkę jakiejś dobrej whiskey i szklankę z lodem. Mogą
być też jakieś kanapki, byle nie z konfiturą.
Po chwili na stoliku mężczyzny pojawiło się zamówienie, zaś
dziewczyna uciekła do swojej koleżanki wznawiając litanię plotek. Snape
odetchnął głęboko i nalał whisey do szklanki. Potrząsnął naczyniem, wprawiając
kostki lodu w ruch. Wykrzywił usta w czymś na kształt krzywego uśmiechu i
powąchał trunek. „Idealnie” pomyślał starając się rozluźnić napięte po całym
dniu mięśnie. Dokładnie tego zapachu mu było trzeba. Dokładnie tego dźwięku.
Dokładnie tej ucieczki. Prędzej pił tylko po to, by zagłuszyć sumienie i
wszystkie targające nim lęki. Dopiero o wiele później, po upadku Czarnego Pana,
nauczył się rozkoszować tą sztuką słodkiego zapomnienia i całkowitego
wyciszenia. Nauczył się degustować, powoli oddawać się w ramiona
wszechogarniającej akceptacji i ostatniej namiastki szczęścia, jaka mu
pozostała po tym, jak przegrał całe swoje życie. Bezwiednie potarł rękaw
koszuli, pod którym ukrywał się mroczny znak. Dlaczego w ogóle przyłączył się
od Czarnego Pana? Ach, racja, prócz Dumbledore’a, którego szczerze wtedy
nienawidził, jedynie Voldemort czekał na niego z otwartymi ramionami.
Zmusił się, do zaprzestania drążenia tego tematu i ponownie
skupił się na trunku. Tak, to było bezpieczniejsze od zagłębiania się w
przeszłość pełną Czarnego Pana, huncwotów i Lily Evans. Severus westchnął, po
czym wydobył z plastikowego pojemnika stojącego na stoliku wykałaczkę i nabił
na nią oliwkę radośnie pływającą między kostkami lodu. Spojrzał na nią
przelotnie, wręcz z uczuciem, po czym delikatnie odgryzł połowę starając się,
by sok nie pociekł po jego wargach – nienawidził tego uczucia.
Rozkoszował się wyraźnie wyczuwalnym posmakiem alkoholu na
bladej skórce, po czym wgryzł się w miąższ. Przymknął oczy pozwalając sobie
dryfować gdzieś pomiędzy przytłumionymi myślami, wspomnieniami i emocjami.
Przyjemna fala odrętwienia spłynęła na niego przypominając mu, że dzieła z
pewnością dopełni alkohol. Powstrzymując niecierpliwość wsunął do ust i
rozgryzł drugą połowę oliwki. Teraz pozostało mu tylko jedno. Z rosnącym
poczuciem nirwany sięgnął na oślep po szklankę. Zatrzymał się w pół ruchu, gdy
poczuł na karku nieprzyjemne gorąco. Ktoś mu się…?
Ten gówniarz! Snape uchylił powieki i kątem oka spojrzał w
kierunku zaułku. Dzieciak przyglądał mu się z uchylonymi wargami i błyszczącymi
oczami. Mężczyzna zaklął, zaś drobna sylwetka drgnęła niezauważalnie i skuliła
się w sobie. Szczupła twarz schowała się głębiej w cieniu kaptura.
Severus na poważnie zaczął rozważać, czy przypadkiem nie
został ofiarą jakiejś wyjątkowo podłej klątwy. W ramiona Czarnego Pana uciekł
przed huncwotami, wiecznymi i z pewnością upośledzonymi dzieciakami. Przed
losem śmierciożercy skrył się w hogwarcie, gdzie był zmuszony do ciągłego
obcowania z kolejnymi ułomnymi smarkaczami. W czacie wolnym, którego jako
Mistrz eliksirów posiadał niewiele, zmuszony został do użerania się z
dziedzicem fortuny Malfoy’ów. Teraz zaś, gdy wreszcie uwolnił się od swojego
„ukochanego” chrześniaka i zamierzał hucznie celebrować tę chwalebną okazję,
czuł na karku wzrok tego małego niedorozwoja. To już przekraczało wszelkie
granice! Ta cała plaga… Plaga dzieciaków… Tak, to musiała być klątwa. Wyjątkowo
paskudna i krzywdząca klątwa!
Po pięciu minutach dzieciak nadal tam siedział. W cieniu
kaptura błyszczały dwa punkty źrenic, zaś Severus z każdą minutą czuł coraz
większą wściekłość. Smarkacz był wyjątkowo bezczelny i po kilku bezowocnych
próbach upicia choćby łyku alkoholu, mężczyzna doszedł do wniosku, że albo coś
z tym zrobi, albo za chwilę będą musieli na noszach zabrać go na oddział chorób
psychicznych w Mungu. Zdenerwowany zerwał się z krzesła, czym zwrócił na siebie
uwagę kelnerek.
– Zaraz wrócę i oczekuję zastać mój stolik w nienaruszonym
stanie – wysyczał, po czym rzucił kobietom swoje belferskie spojrzenie, pod
którego naporem mimowolnie wróciły do swoich zajęć.
Spodziewał się, że gdy dzieciak ucieknie, gdy zorientuje
się, że w jego stronę zmierza rozsierdzony mężczyzna o niezbyt chwalebnym
wyglądzie. Jakież było zdziwienie Severusa, gdy pomimo tego, że najgłośniej jak
potrafił trzasnął drzwiami kawiarni i przybrał swoje najgroźniejsze spojrzenie,
bachor nie poruszył się z miejsca. Ba, on nawet nie zauważył, że dzieje się coś
złego i nadal gapił się w okno restauracji! Mężczyzna przystaną na chwilę
zdezorientowany, lecz szybko doszedł do wniosku, że nie zamierza tak tego
zostawić. Nawet gdyby przesiadł się gdzieś w głąb pomieszczenia i zajął stolik
usytuowany w jakimś niewidocznym miejscu, nie tylko naraziłby swoje uszy na
nieprzerwany potok słów kelnerek, ale również dręczyłaby go niewygodna pewność,
że smarkacz wciąż gdzieś tam jest i tylko czeka, by wlepić w niego to swoje
irytujące spojrzenie, gdy mężczyzna będzie już pijany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz