poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 4. Oczy ciemności. Część II

Miło mi było zobaczyć ostatni komentarz i tyle wejść na bloga, tym razem z Polski. Co prawda pojawiło się kilkanaście kolejnych z Bangladeszu i dwa z Kenii (serio?), lecz obawiam się, że to pozostanie dla mnie zagadką. W końcu tę stronę założyłam po to, by dać komuś szansę oceny moich tekstów, więc bardzo cieszy mnie, że opowiadanie się wam podoba. Na dysku twardym mam też kilka innych tworów związanych z Severusem Snape’em, które być może kiedyś opublikuję, jeśli ktoś zechce.
Dziś chcę domknąć czwarty rozdział, gdyż w piątym zacznie się „akcja właściwa”, czego nie potrafię się już doczekać. Wszystko powoli idzie do przodu  zastanawiam się, czy aż nie zbyt wolno.
.......................................................................................................................................


Harry leżał na łóżku w zamkniętym schowku i przysłuchiwał się, jak Dursley’owie pochłaniają przygotowany przez niego obiad. Pomyślał o mięsie, które dziś panierował pod czujnym okiem ciotki Petuni pilnującym go, by niczego sobie nie przywłaszczył. Żałował, że ani na chwilę gdzieś nie wyszła, wtedy miałby czas, by coś zjeść. Rozciągnął się zrezygnowany i wsłuchał w przytłumiony głos prezentera telewizyjnego, by nie myśleć o głodzie – dziś chłopiec spóźnił się z pracą, nie zasłużył na posiłek.
Ani na chwilę nie zapomniał jednak o tym, że dziś jest szczególny dzień. Dzień jego piątych urodzin. Cudowny, zaprawdę wspaniały dzień. Od pozostałych różnił się tylko tym, że rano ciotka Petunia wręczyła mu taniego lizaka. Jednego z tych, które były stanowczo zbyt mało słodkie, by zostały pochłonięte przez Dudley’a. Harry skończył go jeść pół godziny temu, lecz nadal czuł na języku nieprzyjemny, przesiąknięty chemią posmak. Nie narzekał jednak, wiedział, że dziś na nic innego nie powinien liczyć. Nie po tym, jak wczoraj jego kuzyn potknął się i zrzucił na niego winę.
Chłopiec westchnął. Podejrzewał, że wuj do jutra nie wypuści go z komórki. Po chwili doszedł jednak do wniosku, że te urodziny nie są aż takie złe – nikt przez cały dzień nie zwracał na niego uwagi, nikt nie będzie krzyczał, popychał. Harry zaś zrobi wszystko, co tylko zechce. Co prawda w wąskich granicach, jakie wyznaczał mu schowek, lecz lepsze to, niż wysłuchiwanie niekończących się tyrad wujostwa dotyczących każdego aspektu jego pięcioletniego życia.

  -- 

Severus z gracją wyszedł z dyrektorskiego kominka i pod czujnym spojrzeniem Dumbledore’a szybkim zaklęciem oczyścił swoją szatę z sadzy. Wiedział, jak będzie wyglądać ich rozmowa – usiądzie, odmówi najpierw ciastek, później dropsa, odpowie na kilka podchwytliwych pytań i jak najszybciej ulotni się do swoich lochów, pozostawiając za sobą nietkniętą herbatę.
Miał ochotę pomyśleć, że marnuje tu swój czas, jednak nie zrobił tego. Zwyciężył wyrobiony w nim szacunek do Dumledore’a, które spędził zbyt wiele czasu chroniąc go przed losem byłego śmierciożercy.
– Dyrektorze – mruknął Severus nieco zbyt pustym głosem, gdy już stanął naprzeciw Dumbledore’a.
­– Severusie, mój drogi chłopcze – oczy staruszka śmiały się do niego. – Tak dawno nie rozmawialiśmy ze sobą.
– Rzeczywiście, dawno – odparł Snape, myśląc o wczorajszych odwiedzinach Dumledore’a w lochach. – Pozwoli pan, że usiądę i przejdziemy do meritum.
Dyrektor uprzejmie skinął głową, więc Snape z niezauważalną odrazą zatopił się w zbyt miękkim fotelu i napiął wszystkie mięśnie pod stanowczo zbyt przenikliwym spojrzeniem błękitnych tęczówek. Cały Albus – on i całe jego otoczenie zawsze było dla Severusa „zbyt”... przesadne. Mimo to, posłusznie chwycił w dłoń filiżankę i zapatrzył się w ciemną, przesłodzoną herbatę. Nie zamierzał jej próbować, nawet pod Imperiusem.
– Ciastko? – pytanie Dumbledore’a jak zwykle wyprowadziło go nieco z równowagi.
– Podziękuję, dyrektorze – spojrzał na staruszka, postanawiając obrać inną taktykę. – Czy jest jakiś powód, dla którego chciał mnie pan widzieć?
Patrzył, jak Dumbledore poprawia się w fotelu i patrzy wprost w jego oczy, jakby chciał wyczytać z nich jakiś głęboko skrywany sekret Severusa. Mężczyzna mimowolnie oczyścił umysł i odwrócił wzrok, nie umiał wytrzymać tego czystego spojrzenia. Wstrząsnął nim jakiś irracjonalny lęk, że za chwilę Albus zobaczy w nim śmierciożercę, że zawiedziony wyrzuci go za drzwi.
Nigdy nie będziesz dobrym człowiekiem, wiesz o tym, bydlaku.
Usłyszał westchnięcie dyrektora i poczuł, jak wiekowa ręka zaciska się na jego splecionych dłoniach.
– Severusie, nie wyglądasz dobrze – zatroskany głos dyrektora wzbudził w nim poczucie winy. – Powinieneś więcej sypiać. Są wakacje, chłopcze, wyjdź z laboratorium i zrób sobie chwilę przerwy, odpocznij.
Severus nie mógł zrobić sobie przerwy. Wiedział o tym. Praca pozwalała mu nie myśleć, zaś gdyby jej zaprzestał, nie miałby czym zajmować umysłu. Bał się krzyku sumienia, napływających falami wspomnień, przez które tonął, nie mógł złapać oddechu. Lękał się głosu w swojej głowie, szepczącego potępieńcze mantry głośniej i głośniej, aż w końcu powalającego go na kolana z siłą wichury. Nie…
Nie mógł zrobić sobie przerwy, to by go zabiło, a nadal miał dług u dyrektora. Dług, który musiał spłacić. Więc milczał. Milczał z opuszczoną głową – dziwiło go to, że miał odwagę patrzeć w oczy Czarnego Pana, zaś bał się spojrzenia Dumbledore’a.
Boisz się go zawieść, przyznaj się, Severusie.
– Nie mam czasu na odpoczynek, dyrektorze.
Kłamał i wiedział, ze Dumbledore zdaje sobie z tego sprawę.
– Musi mi pan wybaczyć, ale mam zbyt wiele pracy – zachrypnięty głos z trudem przechodził przez jego gardło. Dlaczego tak trudno było mu okłamywać dyrektora?
– Skoro tak twierdzisz, mój kochany chłopcze – dyrektorskie oczy patrzyły na niego smutno. – Nie będę cię już dłużej zatrzymywał. Podejrzewam, że i tak nie zechcesz poczęstować się ciastkami. Cóż, gdybyś kiedykolwiek szukał chwili wytchnienia, mój gabinet pozostaje dla ciebie otwarty. Jednak, czy jest coś, o czym chciałbyś teraz ze mną porozmawiać?
Severus jeszcze głębiej zapadł się w fotelu. Zacisnął drżące dłonie w pięści i zaczerpnął płytki haust powietrza, jednak nie odważył się spojrzeć na dyrektora. W przeciągu niecałej sekundy przez głowę przepłynęły mu wszystkie wspomnienia składające się na jego jarzmo. Wiedział jednak, że swoją żałobę musi znosić sam, nie miał prawa obciążać nią dyrektora.
Był z tym sam, przeraźliwie sam. Zastygły we wciąż niezmiennym bólu przeszywającym jego klatkę piersiową, budzącym go każdej nocy swym wyciem. To była jego kara i przyjmował ją w dobrowolnym milczeniu, niczym kiedyś Cruciatusy Czarnego Lorda.
– Nie, dyrektorze, nie ma niczego takiego.

  -- 

Było już dawno po kolacji. Harry podejrzewał nawet, że wujostwo spało już od kilku godzin – do jego komórki nie dochodziły żadne dźwięki. Mimo to, nie odważył się opuścić swojego „pokoju”, nie po ostatnim laniu, które zgotował mu wuj Vernon przyłapawszy go błąkającego się nocą po domu. Był przeraźliwie głodny, żałował, że w czasie obiadu pochłonął lizaka podarowanego mu przez ciotkę z okazji jego piątych urodzin. Przypomniał sobie, że przez wczorajsze kłamstwo Dudley’a nie otrzymał również śniadania. Gdy zaś dało o sobie znać silne parcie na pęcherz, chłopiec zapragnął płakać.
Bardzo chciał to wszystko przespać, obudzić się rano, gdy ciotka będzie walić w jego drzwi i zapędzi go najpierw do łazienki, a później do kuchni, by pomógł jej przy śniadaniu. Jeśli niczego nie przypali, z pewnością dostanie coś do jedzenia. Wiedział jednak, że dzisiaj nie zaśnie, nie w tej ciemności i nie tak przeraźliwie głodny. Och, tak bardzo pragnął, żeby już była szósta.

  -- 

Usiadł w niewygodnym fotelu i niewerbalnym zaklęciem zwiększył nieco ogień w kominku – już od dawna chłód mu nie przeszkadzał, lecz zawieszanie spojrzenia na płomieniach pomagało mu szybciej oczyścić myśli. Przyjął pozę rodinowskiego myśliciela i spojrzał na zegar, choć zdawał sobie sprawę z tego, że robił to niecałe pięć minut temu.
Druga trzydzieści cztery.
Z cichym westchnięciem przywołał ze swojego małego, lecz dobrze zaopatrzonego barku butelkę wina i kryształowy kielich. Nie zamierzał się upić, nie potrafił tego niezależnie od ilości alkoholu, którą w siebie wlał.
Jesteś beznadziejny.
Potrząsną lekko głową, próbując wyrzucić z niej irytujące myśli, po czym kolejnym niewerbalnym odkorkował butelkę. Do połowy napełnił kielich i zaczerpnął pierwszy łyk. Wino było dziwne w smaku, zbyt ciężkie i słodkie i przez dłuższą chwilę nie umiał się zmusić, by je przełknąć.
Westchnął i zastygł w miejsu, przypatrując się trzymanej w dłoni lampce wina. Przez chwilę rozmyślał, czy nie zaprawić jej odrobiną jakiegoś nasennego eliksiru, lecz stwierdził, że po zmieszaniu go z alkoholem co prawda zaśnie, lecz jutro w trakcie ważenia eliksirów będzie zmuszony znosić ostrą migrenę. Nie, zdecydowanie nie potrzebował dodatkowych atrakcji przy pracy z wybuchowymi składnikami.
Przypomniał sobie obraz, który nawiedził go, nim obudził się nie mogąc złapać tchu. Znów śnił o Lily, znów mógł ujrzeć jej piękną twarz, roześmiane, zielone oczy. Przymknął powieki, zapadając się głęboko we wciąż jeszcze świeżym wspomnieniu. Widział ją siedzącą na łóżku, uśmiechającą się do niego w ten swój charakterystyczny sposób. Zawieszającą na nim swoje szmaragdowe spojrzenie. Przez głowę przemknęła mu myśl, że dla własnego dobra nie powinien tego robić, że chwilowa ulga nie jest warta późniejszego bólu, ale nie potrafił się przemóc, by tak po prostu się odciąć od tego wszystkiego. Od Lily.
Kolejny łyk wina przywołał inne senne wspomnienie. Kiedyś wyczarował nad łóżeczkiem synka Lily małe, cytrynowe ptaszki, które z cichym, dźwięcznym ćwierkaniem latały nad głową dziecka. Harry niezdarnie próbował je chwytać, lecz kanarki były zbyt szybkie, więc chłopiec co chwilę spoglądał na niego błagalnym wzrokiem. Jeszcze wtedy Severus wierzył, że wszystko będzie dobrze, potrafił cieszyć się każdą chwilą, gdy dane mu było spędzić choć odrobinę czasu z Lily. Tak, umiał być szczęśliwy, gdy tylko wystarczająco mocno wyciszył w sobie poczucie, że na nic więcej nie zasługuje i że ta dziewczyna, jego piękna kobieta, nosi nazwisko Pottera.
Mocniej zacisnął oczy, przypominając sobie jej śmiech, gdy drobna dłoń Harry’ego chwyciła jego włosy. Często zajmował się chłopcem, by choć przez chwilę mogła odpocząć. Wiedział, że gdy wygłupia się z jej synem, ona zapomina o nieustannym strachu, o lęku przed Czarnym Panem. Lily nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo pokochał je dziecko. A może jednak zdawała? Czuł na sobie jej radosne, spokojne spojrzenie, gdy milczącymi zaklęciami rozbudzał pluszowe maskotki. Nie umiał powstrzymać uśmiechu, gdy Harry z donośnym gaworzeniem ścigał je po całym pokoju, by schwytaną ofiarę dusić w niezgrabnym uścisku.
Odurzony brakiem snu, pozwolił swoim myślom zawędrować na tory, których od wielu lat nie miał odwagi odwiedzać. Przypomniał sobie przegraną batalię z dyrektorem, gdy walczył o to, by Harry został umieszczony gdziekolwiek indziej, byle nie u siostry Lily. Zakazał sobie lęku o chłopca, zmusił się do myślenia, że Petunia pokochała swojego siostrzeńca, że rozpieszcza chłopca, upodabniając go do jego ojca. Z bólem zdał sobie sprawę z tego, że bez obecności swojej matki, mały Harry z pewnością poszedł w ślady bydlaka Pottera, że stał się impertynenckim, rozwydrzonym bachorem.
Zadrżał na samą myśl, ze za jakichś sześć lat zmuszony będzie oglądać tę kopię Pottera.
Harry umarł wraz z Lily. Pozostał jedynie młody Potter.
Warknął, odpędzając od siebie te myśli. Pozostało mu jeszcze sześć lat względnego spokoju, co prawda zakłócanego nocnymi koszmarami i przytłaczającym poczuciem wszechogarniającego chłodu i mroku, lecz wolnego od jakichkolwiek Potterów. Nie powinien tego teraz rozgrzebywać, wystarczająco będzie cierpiał później, gdy zostanie zmuszony do patrzenia na dzieciaka, przez którego umarła Lily.
Mimo to, zatopił się w tych najbardziej bolesnych wspomnieniach. Myślał o huncwotach, o Lily patrzącej na niego oczyma pełnymi złości i niechęci. Czyż nie zasługiwał na to? Mały, plugawy śmierciożerca. To przez niego Lily zginęła, nie przez młodą kopię Pottera. O tak, zapracował na potępienie nawet w większym stopniu, niż bydlak Potter i ten jego zapchlony kundel, Black.
Głupi, głupi Severus. Głupi bydlak – śmierciożerca. Zabiłeś ją.
Nie zauważył, że ścisnął kielich zbyt mocno, otrzeźwiła go dopiero czerwona ciecz kapiąca na dywan. Zauważył kawałki szkła wbite w jego dłoń. Powoli poruszył palcami, obserwując szklane odłamki mieniące się na tle szkarłatu. Westchnął, po czym zrezygnowany zaczął wyciągać je z ciała, jeden po drugim. Zapragnął choć na chwilę wyłączyć się podczas tej czynności, więc nie sięgnął po magię. Dopiero, gdy wyłowił ostatni okruch, niewerbalnym zaklęciem oczyścił rany i zamknął je. Kolejnym czarem sprzątnął z dywanu pozostałości lampki wina i zaschnięte już, krwiste plamy.
Położył głowę na oparciu fotela i zamknął oczy, usilnie próbując oczyścić umysł, zamknąć go przed wspomnieniami. Po chwili zrezygnowany warknął i wstawszy, ruszył w stronę szafy. Wydobył z niej szaty i ubrał się nieśpiesznie. Miał wrażenie, że dziś i tak nie zaśnie, nie ważne, ile wleje w siebie Eliksiru Słodkiego Snu.
Wyszedł ze swoich kwater i na oślep zagłębił się w plątaninę korytarzy. Cieszył się, że w trakcie wakacji nie napotka tu żadnych błąkających się bachorów. Mimo to, odjęcie punktów gryfonom lub puchonom z pewnością poprawiłoby mu nastrój. Z satysfakcją przypomniał sobie plotki krążące wśród uczniów, jakoby wraz z Filchem całe noce spędzał na nocnym patrolowaniu zamku. Co prawda znajdowało się w nich ziarno prawy, bowiem gdy nie mógł zasnąć, zapomnienia szukał przechadzając się po dobrze znanych mu terenach Hogwartu. Cóż, nie było jego winą, że ten czas zbiegał się z godzinami, w których dzieciaki miały już spać.
Przypomniał sobie, jak sam wymykał się nocą z dormitorium, by wraz z Lily do łez zaśmiewać się nad magicznymi romansidłami w bibliotece. Ich obydwoje śmieszyły przesadnie wyniosłe, pompatyczne historie pełne wyznań miłości przy świetle księżyca. Severus, podobnie jak młoda panna Evans, uznawał romantyzm za epokę zbyt koturnową, egoistyczną i patetyczną.
Poza tym, oni przecież swoimi nocnymi wycieczkami nie robili nikomu krzywdy, nie to, co Potter wraz ze swoją bandą. Huncwoci wymykali się z dormitoriów tylko po to, żeby odwiedzać Hogsmeade lub wykradać ze szkolnych zapasów piwo kremowe. Och, oczywiście w międzyczasie robili również różne żarty, których nie powstydziłby się sam Irytek. Niejednokrotnie przyłapywali też Severusa, gdy samotnie przemierzał korytarze. Przeważnie kończył wtedy zawieszony za sznurówki pod sufitem. Czasami rankiem znajdowała go Lily, gdy czerwony ze wstydu bezskutecznie próbował się uwolnić lub sięgnąć po różdżkę przyklejoną do odległej ściany zaklęciem Trwałego Przylepca. To właśnie dlatego na szóstym roku włożył tak wiele wysiłku w nauczenie się bezróżdżkowej magii.
Zaklął cicho, gdy przypomniał sobie wbite w niego bezczelne spojrzenie Pottera, gdy już zawisł pod sufitem. Nigdy nie wiedział, co Lily widziała w tym bydlaku. Mówiła, że zmienił się, że jest lepszym człowiekiem, zaś Severus tylko kiwał głową, nie chcąc jej smucić. Unikał go, nie patrzył w te jego harde oczy, byle tylko jej nie zawieść. Mimo to, nadal nie potrafił myśleć o nim inaczej, niż jak o człowieku, który nie dość, że upokarzał go przez tyle lat, to jeszcze zabrał mu kobietę, która kochał. Zabrał mu chłopca, który mógł być jego synem.
Zatrzymał się, zdziwiony. Nie zauważył, gdy wyszedł z zamku, nogi same poniosły go na ścieżkę prowadzącą do Hogsmeade. Klnąc, usiadł na przydrożnym kamieniu i dokładniej owinął się peleryną. O tej godzinie zaczynało robić się chłodno. Poprawiwszy w rękawie różdżkę, przymknął oczy i pozwolił sobie jeszcze ten jeden raz skupić się na obrazie uśmiechniętej Lily. Drgnął niezauważalnie, zaś jego twarz wykrzywił grymas bólu, gdy do jego myśli niezauważalnie wtargnęło zielone światło Avady, które niecałe pięć lat temu ujrzał we wspomnieniach zapłakanego dziecka.
Szarpnął się nagle. Postanowił wrócić do zamku, ponownie położyć się do łóżka i bezskutecznie próbować zasnąć. Pożałował, że Albus dał mu schronienie, ofiarował swoją przyjaźń w zamian za stanowisko opiekuna Slytherinu. Pożałował, że złożona dyrektorowi obietnica zmuszała go do tego, by każdej nocy walczył o kolejny dzień, o to, by nie zatracić się w zielonym świetle Avady.
Nienawidził tych dni.
Nienawidził tych nocy.
Nienawidził koszmarów.
Najbardziej jednak nienawidził tego, że musi żyć.
Przeszłość była krzyżem włożonym mu na ramiona, krzyżem gorzkim, gdyż nie niosącym dla niego zbawienia ani nadziei. Taka sama była przyszłość, przeraźliwie zimna, samotna i przepełniona ciemnością. Przyszłość nie dająca wybaczenia, lecz wgryzająca się swym chłodem aż do szpiku kości.
Pozwól sobie oszaleć. Pozwól sobie zasnąć i niczego już nie czuć. Pozwól sobie utonąć w rozpaczy. Pozwól sobie zatracić się w mroku i chłodzie. Nie odpokutujesz, nie ma drogi wybaczenia.
Pozostał tylko mrok i chłód.

1 komentarz:

  1. Właśnie zaczęłam czytać to opowiadanie i ten rozdział dotychczas najbardziej mi się spodobał.

    OdpowiedzUsuń