I jestem. Indeksy nadal nie zdane, wciąż brakuje mi jednego wpisu, a profesor, jak na złość, rozpłynął się w powietrzu. Mimo wszystko, wrzucam kolejny rozdział i proszę o komentarze.
Cóż więcej mogę dodać? Allons-y!
.......................................................................................................................................
„Jest tyle
zajadłości, niezrozumienia i lęku.
Ze zmrużonymi oczami
i zaciśniętymi pięściami
wychodzimy naprzeciw
temu, co drogie
Chcemy tego, chcemy.
Chcemy mieć powód do
życia.”
Skillet „Looking for angels”
Po chwili nasłuchiwania, Severus
powolnym krokiem wyszedł zza kontenerów. Przystanął na brukowanym chodniku i
rozejrzał się wokół. Poczuł wstręt. Domy. Dziesiątki, setki identycznych domów,
okolonych identycznym, niskim murkiem. Krótko ścięty trawnik na każdym
podwórzu. Różne były jedynie kolory kwiatów rosnących w murowanych donicach.
I jak ja teraz znajdę numer czwarty?
Zlustrował uważnym spojrzeniem
ciągnący się przed nim szereg piętrowych domów. Po dłużej chwili wreszcie
znalazł – mosiężna czwórka wisiała obok drzwi jednego z mieszkań. Bez słowa
skierował się w tamtą stronę. Ukradkiem wpatrywał się w otoczenie, porażony
jego jednolitością, monotonią. Zastanawiał się, jak cokolwiek może tu żyć.
Żaden mag nie potrafiłby wytrzymać na Privet Drive choćby jednego dnia, Severus
był tego pewien. Dzika w swej naturze magia do istnienia potrzebowała odrobiny
dystyngowanego chaosu. Co prawda funkcjonowała w ładzie i stałości, czego
przykładem był choćby on sam, lecz opadała w siłach, gdy nie towarzyszył jej
element eksperymentu i badania, zaskoczenia i swego rodzaju niezwykłości.
Zamyślił się. Doskonale wiedział,
dlaczego w czarodziejskim świecie wszechobecna jest jakoby miniona epoka,
dlaczego brak w nim postępu i pogoni za modernizacją, choć jednocześnie pełno w
nim ludzi wręcz diametralnie od siebie odmiennych. Magia wymagała odrębności, a
jednocześnie braku jakiegokolwiek pośpiechu. Żaden czarodziej, nawet
nieświadomy swoich mocy i żyjący jako mugol, nie potrafiłby się odnaleźć w
dzisiejszym zabieganym świecie, odczuwałby wręcz fizyczny ból z braku inności, braku
niemego przyzwolenia na indywidualność.
Zatrzymał się wpół kroku. Stał
przed drzwiami numeru czwartego. Stał i nie wiedział, co ma zrobić. Co chciał
osiągnąć, przychodząc tutaj? Najchętniej deportowałby się na Śmiertelnego
Nokturna i bezcelowo próbował upić. Bał się tego, co może tu zastać. I w końcu
bał się, jak na to zareaguje. Nie spodziewał się, by Harry mógł być w takim
miejscu szczęśliwy.
Nie z takimi potworami na miejscu rodziny.
Mimowolnie przypomniał sobie
słowa, które wyrwały go z płytkiego półsnu, a przez które podjął nagłą decyzję
o konieczności skontrolowania domu
Dursley’ów. Westchnął.
„Nie martw się, będę mieć na niego oko.”
Musiał wiedzieć, czy chłopak
rzeczywiście jest tu bezpieczny. Obiecał to Lily. Przeklął się cicho. Zbyt
długo już czekać. Gdyby zareagował szybciej, być może Dursley nigdy nie
podniósłby na Harry’ego ręki.
W pewnej mierze to twoja wina, nie sądzisz, bydlaku?
Zaklął w myślach i poprawił
różdżkę w rękawie. Na wypadek, gdyby wokół posiadłości kręciły się niepowołane
do tego osoby, postanowił używać jej jedynie w razie konieczności. Zagłębił się
w swoją głowę, po raz kolejny upewniając się, że nie ma w niej żadnego
połączenia z magicznym namiarem rejestrującym użycie czarów, po czym wyszeptał
bezgłośne „Alohomora” i odczekał, aż zamek otworzy się z cichym kliknięciem,
zaś drzwi uchylą lekko w zapraszającym geście. Po krótkiej chwili wahania
wszedł do środka.
Białe, wręcz lustrzane kafle,
którymi wyłożona była kuchnia zemdliły go wystarczająco, by zarzucił
jakiekolwiek plany zwiedzania tego pomieszczenia. W końcu, mieszkając w takim
miejscu, Harry na pewno nie głodował. Może po prostu był drobnym dzieckiem,
które nie przeszło jeszcze fazy szybkiego wzrostu.
To niezwykle prawdopodobne, czyż nie?
Pośpiesznie zamknął drzwi do
łazienki, gdy po ich otwarciu przywitały go te same, lustrzane kafle. Bez
zastanowienia skierował się w stronę salonu. Zatrzymał się nagle w progu.
Naszło go dziwne wrażenie, jakoby ten pedantycznie czysty dom był opuszczony od
wielu lat i stał się czymś w rodzaju mauzoleum. Czując się nie na miejscu obok
starannie wygładzonych poduszek spoczywających na dokładnie odkurzonej sofie,
podszedł w stronę kominka, na którego gzymsie zlokalizował zarysy rozstawionych
w równym rzędzie fotografii. Ciche zaklęcie zmaterializowało na dłoni Severusa
bladą kulę światła, którą podsunął w stronę zdjęć. Zapatrzył się w przerażająco
nieruchome obrazy i brutalnie stłamsił w sobie odruch szturchnięcia ich palcem,
by zmusić martwe postacie do jakiekolwiek reakcji.
Och, tak, cudowne dziecko Dursley’ów…
Dzieciak zajmował prawie
wszystkie fotografie. Chłopak na wściekle czerwonym trójkołowcu, w czułych
objęciach matki, grający z ojcem na komputerze, siedzący między rodzicami w mugolskiej
restauracji, zdmuchujący świeczki z urodzinowego tortu, dumnie trzymający w
dłoniach kartkę pełną krzywych, szkaradnych bazgrołów, w których Snape jedynie
dzięki nauczycielskiemu doświadczeniu dopatrzył się nieporadnych liter.
Wszędzie, wszędzie rozpuszczony jak dziadowski bicz bachor.
Więc to z tego biorą się te małe, cholerne bydlaki.
Nie zdziwiło go, że nie znalazł
ani jednego zdjęcia Lily. Wiedział, że Petunia już dawno się jej wyrzekła, nie
chciała utrzymywać jakiegokolwiek kontaktu. Po tym, co zobaczył w Cokeworth,
nie zaskoczył go również brak fotografii małego Harry’ego. Miał jedynie
nadzieję, że chłopcu nie dzieje się tu żadna poważna krzywda. A jeśli jest
wręcz przeciwnie, jeśli to nie tylko drobne zaniedbania i wszechogarniająca
niechęć? Co wtedy? Odepchnął od siebie te myśli i skierował się na piętro,
gdzie spodziewał się znaleźć sypialnie Dursley’ów i ich siostrzeńca.
Nawet nie pofatygował się, by
zajrzeć do pokoju, za ścianą którego usłyszał donośne chrapanie Dursley’a.
Cicho uchylił sąsiednie drzwi, lecz natychmiast je zamknął, gdy przeszła go
fala pogardy przemieszanej z obrzydzeniem na widok przeraźliwie tłustego
dziecka praktycznie przelewającego się przez szerokie łóżko. Stojący w rogu
sypialni ogromny telewizor grał cicho, rzucając migocące światło na umazaną
czekoladą twarz.
Przez głowę przemknęła mu blada
myśl, że gdyby był nauczycielem syna Dursley’ów, z pewnością nie dałby rady
powstrzymać się od rękoczynów.
Zboczenie zawodowe…
Mężczyzna miał nadzieję, że
znajdzie Harry’ego spokojnie śpiącego w ostatniej sypialni, lecz ta
najwyraźniej służyła dzieciakowi Dursley’ów za składzik na zabawki. Severus
rozejrzał się z progu po pokoju, nie chciał ryzykować przedzierania się przez
skupiska kolorowego plastiku schludnie poukładane, zapewne przez Petunię, w
każdym możliwym miejscu, wliczając w to podłogę.
Nie skomentowawszy niczego, cicho
zamknął drzwi i oparł się o ścianę korytarza wyraźnie zaniepokojony. Nic nie
wskazywało na to, że Harry tu mieszka i gdyby nie widział go kilkanaście godzin
temu w towarzystwie Dursley’ów, z pewnością posądziłby ich o to, że pozbyli się
niechcianego siostrzeńca. Mimo wszystko, doskonale wiedział o tym, że
Dumbledore natychmiast zostałby poinformowany o zaistniałym fakcie. Gdzie więc
był chłopiec?
Przemknęło mu przez myśl, że
dzieciaki w tym wieku mają w zwyczaju nocować czasami u swoich przyjaciół, lecz
nie tłumaczyło to braku sypialni należącej do chłopca. Czując ogarniający go
coraz większy niepokój, zaczął systematycznie okludować umysł. Dopiero po umocnieniu
mentalnych barier, zdecydował się sięgnąć po różdżkę. Wyszeptał ciche „Wskaż mi
Harry’ego Pottera” i natychmiast ruszył za delikatnym szarpnięciem. Powoli
przeciął korytarz i zaczął schodzić po schodach. Ze zdziwieniem dostrzegł, że w
połowie stopni zatrzymuje się i jest ciągnięty w dół.
Po chwili czubek różdżki dotknął
wyłożonych wykładziną stopni. Severus cofnął zaklęcie i powoli zszedł ze
schodów. I wtedy to zobaczył, niczym niewyróżniający się od boazerii zarys
niskich i wąskich drzwi zamkniętych od zewnątrz na zasuwkę. Nabrał gwałtownie
powietrza, przełykając warczenie narastające mu w gardle. Zaklął zapomniawszy o
tym, że może obudzić Dursley’ów. Wiedział, że różdżka się nie myli.
Zabiję ich… Zamkną mnie w Azkabanie, ale powybijam ich w możliwie najboleśniejszy
i najwolniejszy sposób!
Zalała go wściekłość. Przypomniał
sobie niespełna roczne, zielonookie dziecko siedzące na kolanach swojej matki.
Uśmiechnięte, tak bardzo podobne do Lily pomimo wyraźnych rysów Pottera. I
przypomniał sobie to dziecko z płaczem wpatrujące się w martwe ciało najbliżej
mu osoby, dziecko z krwawą blizną na czole po tym, jak nie zdołał go pokonać
Czarny Pan. Chłopiec który przeżył katowany przez własne wujostwo. Syn Lily.
Zamknięty w komórce, w której nie powinien sypiać nawet pies. Dursley’owie
zasługiwali na śmierć.
Nie do końca świadom tego co
robi, sięgnął dłonią do zasuwki. Powstrzymał się w pół ruchu przypomniawszy
sobie, że nadal kryje go zaklęcie kameleona. Dotykając różdżką czubka głowy,
bezgłośnie cofnął czar. Przez chwilę zastanowił się, czy nie zawiadomić o
wszystkim Dumbledore’a, lecz nagle zdał sobie sprawę z tego, że stracił
zaufanie do człowieka, który skazał syna Lily na życie w takich warunkach.
Nagle pomyślał o tym, że dyrektor skrzywdził również jego. Dlaczego co roku
kazał mu wracać do ojca i nie zezwalał na to, aby Severus na wakacje pozostał w
szkole?
Przeklęta Petunia, mogła choć oficjalnie zapewnić synowi własnej
siostry choć minimum opieki. Cholerna kobieta, zawsze taka była…
Wiedziony nagłym instynktem,
szarpnął się gwałtownie do tyłu z zamiarem pójścia na piętro i rzucenia na
Petunię i jej męża wyjątkowo bolesnej klątwy. Był na pierwszym stopniu, gdy
zatrzymało go ciężkie, urywane westchnięcie dobiegające z komórki.
Znieruchomiał, napinając wszystkie mięśnie do granic możliwości. Znał ten
dźwięk, w ten sposób oddychają chorzy, zmęczeni ludzie odsypiający nieludzki
wysiłek. On sam tak oddychał, gdy budził się nagle w środku nocy po zebraniach
Czarnego Pana, ciągle jeszcze szarpany konwulsjami po zbyt dużej dawce
Crusiatusa. Szarpnął nim niepokój, coś przerażająco zimnego spłynęło wzdłuż
jego przełyku w stronę żołądka. Zadrżał i bez chwili zastanowienia ponownie
stanął przed schowkiem i odblokował zasuwkę. Drzwi otworzyły się z cichym
skrzypieniem.
Ciężki, urywany oddech stał się
wyraźniejszy, lecz w ciemnościach panujących w domu Severus nie mógł niczego
dostrzec. Mimo to, nie miał wątpliwości, że gdzieś tam przed nim jest mały
Harry Potter, syn Lily i, niech go piekło pochłonie, Jamesa Potterów. Nie chcąc
straszyć chłopca, różdżkę ponownie wsunął do rękawa. Po chwili zastanowienia,
niewerbalnym zaklęciem zaświecił gołą żarówkę wiszącą tuż pod drewnianą
konstrukcją schodów. Wtedy właśnie zabrakło mu oddechu i zamarł z wyciągniętymi
przed siebie dłońmi, niczym jakiś niewidomy prorok.
Patrzył na przeraźliwie
wychudzone dziecko skulone w embrionalnej pozycji na zbyt małej, poniszczonej
leżance. Chłopiec wyraźnie drżał pod cienkim i poszarpanym kocem, w obronnym
geście przyciskając nadgarstek do piersi i mimo, iż Harry skrywał twarz w
połach prześcieradła, Severus po jego urywanym oddechu i przyśpieszonym pulsie
mógł zorientować się, iż ten nie śpi. Nie potrafiąc się poruszyć, stał tak na
małym Potterem, aż wreszcie pozwolił, by jego ręce opadły i zawisły na drżących
ramionach. Zagryzł wargi, by powstrzymać się przed zamordowaniem Dursley’ów.
Jak?! Jak oni, do jasnej cholery, mogli?! Dziecko! Kurwa, to przecież
tylko małe, wystraszone dziecko!
Ujrzał, jak chłopiec powoli
odchyla głowę. W drobnej, szczupłej twarzy ujrzał rysy Pottera, jednak nie
wzbudziło to w nim żadnych negatywnych emocji. Negatywne emocje natomiast
zrodził w nim widok czerwono sinej opuchlizny obejmującej powiekę, policzek i
nos dziecka. Jako śmierciożerca niejednokrotnie widywał takie obrażenia, często
wbrew sobie sam musiał je zadawać. Dlaczego więc tak nim to wstrząsnęło?
Po chwili zdał sobie sprawę, że
od początku znał odpowiedź na to pytanie, bowiem jego wzrok przyciągały
patrzące na niego z przerażeniem oczy Lily. Nie umiał znieść widocznego w nich
strachu, nie tego, że spoglądają na niego z tak zmasakrowanej twarzy, choćby i
była ona twarzą Pottera.
Zmusił się do ruchu. Praktycznie
bezsilnie opadł na kolana, starając się powstrzymać drżenie ciała. Chłopiec
natychmiast odsunął się od niego, przylegając do ściany za swoimi plecami.
Severus zdusił w sobie chęć
natychmiastowego mordu Petuni i jej męża i powstrzymał swój umysł przed
niekontrolowanym wybuchem magii. Miast tego, przeklął w myślach Dumbledore’a za
zostawienie Harry’ego na pastwę tym
cholernym mugolom. Przeklął również samego siebie za to, że przez cztery
długie lata nie znalazł w sobie odwagi, by sprawdzić, czy z synem Lily wszystko
w porządku. Nie wierzył, że tak bezgranicznie ufał zapewnieniom dyrektora.
Przez myśl przemknęła mu sprawa
barier ochronnych, które rzekomo miały chronić chłopca lepiej, niż
najpotężniejsi czarodzieje. Odepchnął od siebie te rozważania, decydując się
nie zawierzać więcej bezpieczeństwa Harry’ego Dumbledore’owi. Zdesperowany spojrzał
na dziecko. Nie wiedział, co ma robić i właśnie dotarło do niego, że nie ma
pojęcia, gdzie je ulokować, ani też komu powierzyć nad nim pieczę. Hogwart
odpadał ze względu na dyrektorskie wpływy. To samo z resztą domów członków
Zakonu. Dom Snape’ów w Cokeworth też nie wchodził w grę, od wielu lat
opuszczona i zaniedbana posiadłość nie nadawała się do zamieszkania.
Z zamyślenia wyrwał go suchy
kaszel wstrząsający dzieckiem. Westchnął i po chwili zastanowienia delikatnie
położył dłoń na ramieniu chłopca. Poczuł kości wyraźnie odznaczające się pod
skórą i zmusił się, by w nagłym przypływie gniewu nie zacisnąć ręki mocniej.
Harry zadrżał jeszcze silniej, by po paru sekundach całkowicie znieruchomieć,
jakoby w oczekiwaniu na zasłużony cios. Mistrz eliksirów natychmiast zaczął się
okludować, byle tylko nie pozwolić wściekłości wypłynąć na zewnątrz. Odczekał
dłuższą chwilę, aż zyskał pewność, że jego głos będzie brzmiał spokojnie.
– Zabiorę cię stąd – zaczął cicho,
zastanawiając się jednocześnie, na jakim poziomie jest inteligencja
pięcioletnich dzieci i jakich słów powinien użyć, by chłopiec go zrozumiał.
Harry niepewnie uniósł głowę znad
prześcieradła i spojrzał na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami, zupełnie
jakby nagle zapomniał, iż na jego ramieniu nadal spoczywa ręka mężczyzny. Chłopiec
milczał, przyglądając się Severusowi z wyraźnym lękiem i czymś jeszcze, co
dopiero po dłuższej chwili czarodziej zidentyfikował jako niepewność. Mężczyzna
westchnął cicho, gdy domyślił się, że bez wyraźnej motywacji wystraszone
dziecko nie odważy się odezwać.
– Chcesz ze mną iść? – zapytał,
starając się odwrócić myśli chłopca od strachu.
Harry otworzył usta, wyraźnie
chcąc o coś zapytać, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język i utkwił w Severusie
oczy Lily.
Jak ten chłopiec może być synem bydlaka Pottera? Jest tak podobny do
Lily…
Coś drgnęło we wnętrzu mężczyzny,
gdy nagle przed oczami stanął mu obraz Lily wręczającej mu uśmiechnięte dziecko
z tak ogromną dozą ufności, jakiej kiedykolwiek przedtem, ani też nigdy później
nie było mu dane zaznać. Nagle uderzyło go to, jak wiele zostało w Harrym z
tamtego małego chłopca, którym był w objęciach swojej matki.
Masz niezwykły dar opisywania wszystkiego obrazowo. Kolejny rozdział jak zwykle poruszający. Już nie mogę doczekać się dalszej części.
OdpowiedzUsuńDzięki za pozytywny komentarz ;). Prawdę powiedziawszy, zawsze wydawało mi się, że w moich tekstach jest tego "obrazowania" aż za dużo, przez co wszystko staje się zbyt... Zbyt "rozwleczone?" i nudne. Miło mi słyszeć, że mimo wszystko moje słowa komukolwiek przypadają do gustu ;).
UsuńTekst jest super :) Mam nadzieję, że będziesz kontynuować. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że ci się podoba ;) I owszem, kontynuować zamierzam, kolejne rozdziały są aktualnie przeze mnie sprawdzane.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Severitusy! Z każdym rozdziałem podoba mi się coraz bardziej. Tak trzymać!
OdpowiedzUsuń