wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 5. Nędznicy. Część II

A mi nadal zielono. Nie będzie mnie tu dłuższy czas, należy przede wszystkim domknąć ten semestr na uczelni i dopiero wtedy ponownie zająć się pisaniem. Ile to potrwa? Nie wiem. Tydzień? Może dwa?
Dołuje mnie brak komentarzy, jednak nie będę się nad tym rozwodzić. Nie warto. Dobrze, że przynajmniej systematycznie wzrasta liczba wyświetleń, choć czasami zastanawiam się, czy to nie są zwyczajnie boty. Nie wiem, z czasem się przekonamy. Najwyżej zamknę bloga i zacznę publikować za kilka lat coś zupełnie innego, bo może to kwestia tematyki, która może zwyczajnie się nie sprawdziła. A może to po prostu ja nie potrafię ubrać tej historii w odpowiednie słowa. Cóż, wszystko wyjdzie w praniu.
Na razie jadę napisać ostatnie testy zaliczeniowe i nie wiem, za ile wrócę, bądź też czy wrócę. Brakuje mi motywacji i mimo iż kolejne rozdziały pojawiają się w Wordzie każdego dnia, wchodzenie na wiecznie pustego bloga powoli staje się depresyjne. Teraz myślę, że to chyba faktycznie nie ma sensu.
.......................................................................................................................................


Severus Snape aportował się tuż przed magiczną barierą otaczającą Hogwart. Zataczając się, niepewnym krokiem ruszył w stronę zamku, mając ochotę zamknąć się w swoich komnatach i upić do nieprzytomności. Skulić się na zimnej posadzce i zatopić zęby we własnej dłoni. Krzyczeć godzinami, aż do utraty głosu. Zdemolować całe pomieszczenie wybuchami niekontrolowanej magii. Rzucić na siebie Cruciatusa. Bogowie, wszystko, byle tylko nie myśleć.
Nie myśleć…
Tak, zdecydowanie musiał zatopić te myśli, myśli powodujące nieznany mu uścisk w klatce piersiowej, ból gorszy od tego promieniującego z uaktywnionego Mrocznego Znaku. Ból pochodzący z wnętrza, tak silny, że aż fizyczny, nie pozwalające zaczerpnąć tchu, zasnuwający oczy krwawą mgłą.
Nie zauważył nawet, gdy prostą linią przeciął błonie i wpadł do zamku zataczając się na ściany. Chłód lochów uderzył nagle w jego ciało, dając mu złudne poczucie bezpieczeństwa. Zachwiało je to, iż nagle jego ramię zostało zaciśnięte w silnym uścisku. Szarpnął się do przodu, po czym spojrzał za siebie i dostrzegł utkwione w sobie zbyt przenikliwe, jasne tęczówki. Zmusił się do przełknięcia przekleństwa i zamykając oczy, zaczął z bolesną wręcz precyzją skrywać za zasłoną oklumencji panujący się w jego umyśle chaos.
– Severusie? – usłyszał zaniepokojony głos dyrektora. – Czy coś się stało?
Ogarnęła go panika. Zbyt późno zaczął się oklumować?
Po chwili doszedł jednak do wniosku, że nie dziwi go, iż Dumledore niepokoi się widząc go w takim stanie. Zmusił się więc do wyprostowania sylwetki i przywołania na twarz cynicznego wyrazu. Przełknął ślinę, chcąc zdławić drżenie głosu. Nie potrafił jednak zdobyć się na spojrzenie w te czyste oczy. Miał wrażenie, że nie zasługuje na to, że ta biel wypali jego mroczną duszę, zabije go.
– Postanowiłem, za pańską radą, odpocząć od laboratorium, dyrektorze – odparł pustym głosem usilnie pragnąc, by brzmiał wiarygodnie. – Musiałem nieco przesadzić z winem.
– Chłopcze… Masz wyjątkowo mocną głowę. Chcesz porozmawiać?
Snape wiedział już, że Dumbledore mu nie uwierzył. Mimo to, postanowił ciągnąć swoją grę dalej i jak najszybciej uciec do swoich komnat. I wyć, wyć tak długo, aż wykrzyczy z siebie cały ten chaos.
Zmusił się, by spojrzeć w te jasne oczy, jakoby na poparcie swojej wersji. Zacisnął dłonie w pięści.
– Wypiłem zbyt dużo, dyrektorze – wyszeptał. – Wybaczy mi pan, ale poczekam we własnym łóżku, aż mój umysł wróci do swojego naturalnego stanu i…
– Byłeś w domu państwa Evans? – przerwało mu pytanie. Niebieskie oczy patrzyły an niego badawczo. – Spotkałeś rodzinę małego Harry’ego?
Boże… Wiedział… Wiedział!
Severus szarpnął głowę w górę i spojrzał z niemą wściekłością na Dumbledore.
– Nie chcę wiedzieć, w co ty grasz, Albusie – wysyczał przez zaciśnięte szczęki. – Nie ważne jak silna byłaby ochronna tarcza domu Dursley’ów, jej cena jest zbyt wysoka dla jakiegokolwiek człowieka! Zbyt wysoka dla dziecka!
Dumbledore puścił jego ramię i westchnął cicho. Błękit jego oczu przygasł, zaszedł mgłą. Starszy mężczyzna spojrzał na Severusa z nieskrywanym bólem i oparł się plecami o kamienną ścianę całym swoim ciężarem.
– Wiem o tym, Severusie – głos dyrektora był nadzwyczaj cichy. – Wiem o tym doskonale, mój kochany chłopcze, jednak nie mogę na to nic poradzić. Nie mam do tego dziecka żadnych praw. Odkąd został oddany do domu Dursley’ów, są jego opiekunami. Poza tym, bariera nałożona na ich dom chroni Harry’ego lepiej, niż umiałaby to uczynić zwykła, magiczna rodzina.
– Jednakowoż, dyrektorze… Chłopiec nie jest w tym domu chroniony przed swoim wujostwem.
Oczy Severusa hardo wpatrywały się w Dumbledore’a.
– Jest pan potężnym czarodziejem, dyrektorze – po chwili milczenia ciszę przerwał głos Snape’a. – Niech pan się zajmie chłopcem, będzie pan potrafił zapewnić mu odpowiednią ochronę.
– Gdybym zajął się chłopcem, zostałby praktycznie sam… Wiesz, jak często jestem zmuszony opuszczać zamek. Nawet w nim przebywając, mój czas zajmują głównie obowiązki dyrektora szkoły. Nie mogę tego zrobić, Severusie. Mały Harry potrzebuje czasu, uwagi. Stałego opiekuna, który będzie przy nim przez większość dnia. A tego ja nie jestem w stanie mu zapewnić.
Zapadła cisza. Severusowi zdało się, że nagle Dumbledore wygląda na o wiele starszego i słabszego, niż jest w rzeczywistości. Snape nawet nie zauważył, gdy ślepą złość w jego wnętrzu zastąpiło uczucie beznadziei.
– Musi być ktoś inny, dyrektorze. Może…
Lucas.
Nie, nie chciał tego proponować dyrektorowi. Lucas na pewno już zapomniał, ma swoje życie i swoje sprawy.
Dumbledore spojrzał na Snape’a zza okularów. Westchnął cicho i położył dłoń na ramieniu mistrza eliksirów. Ten skrzywił się nieznacznie, zaś przed oczami przemknęła mu scena, w której drobne dziecko, zupełnie bezwładne w brutalnym uścisku Dursley’a, bało się choćby unieść rękę w obronnym geście. Severus miał ochotę krzyczeć, lecz mimo to jedynie bezwolnie spiął się gdzieś w sobie.
Odruch śmierciożercy….
– Rozumiem – cichy, pusty szept mistrza eliksirów przeciął powietrze.
– Wiem o tym, Severusie – odparł dyrektor. – Przykro mi, ale tak będzie najlepiej. Chłopiec musi to przeżyć, to uczyni go silniejszym…
Severus nie chciał już dłużej tego słuchać. Strząsnął z siebie przyjazną dłoń i okręcając się na pięcie, ruszył w stronę swoich kwater. Długa, czarna peleryna powiewała za nim złowieszczo, gdy mimo nieco chwiejnego kroku, w szybkim tempie przecinał korytarz, by już po chwili zniknąć za rogiem. Nawet, gdy był już poza zasięgiem dyrektorskich oczu, nie pozwolił sobie na odpoczynek. Zatrzymał się dopiero wtedy, gdy zatrzasnęły się za nim drzwi jego komnat.
Zaklęcia wyciszające i wszystkie magiczne bariery uruchomiły się automatycznie, gdy tylko wyczuły obecność jego krwi, zaś on sam, nie myśląc nawet o tym, bezwładnie oparł się o drewniane drzwi . Długa, smukła różdżka wysunęła się z jego nagle otępiałych palców, zaś wąskie ramiona skryte pod peleryną, mimo swego drżenia, bezwolnie opadły wzdłuż ciała. Nawet nie zauważył, gdy ugięły się pod nim kolana, kiedy skrajnie wyczerpany gonitwą myśli zaciskał oczy. Skulił się w embrionalnej pozycji, byle tylko poczuć ciepło ciała, co czasem pozwalało mu się uspokoić, zasnąć. Lecz to nadal było jego ciepło. Tylko jego. Nikłe i porażająco puste.
Ciepło nie dające ciepła.

  -- 

Tej nocy, mimo skrajnego wyczerpania, nie mógł zasnąć. Przez długie godziny na zamianę rzucał się targany spazmami głęboko zakorzenionego bólu, to znów leżał nieruchomo niczym kłoda, z wszystkimi mięśniami napiętymi do granic możliwości. Właśnie w takich chwilach zdawało mu się, że balansuje już na granicy snu, więc powoli i z ociąganiem pozwalał swoim powiekom opaść. I wtedy zaczynał drżeć, niespodziewanie podrywał się do nagłego siadu, gdy przed oczami stawał mu obraz wystraszonego dziecka. Małego chłopca wręcz rozpaczliwie przypominającego Lily.
I znów zmuszał się, by opaść w przepocone koce, by wyrzucić z głowy dziecko, dla którego lata temu był gotów tak wiele poświęcić, byle tylko nie przestało darzyć go tą bezinteresowną miłością. Kiedyś nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Spoglądał na małego chłopca wręcz czując, jak promienieje od niego to czyste, jasne uczucie. I wtedy Severus to wiedział. Wiedział bez jakichkolwiek obiekcji. Po prostu, zwyczajnie wiedział, wiedział wiedzą jakoby naturalną, przyrodzoną. Harry go kocha.
Nie. Harry go nie kocha. Harry go kochał. Dziś chłopiec go nie pamięta. Dziś ujrzałby w nim  jedynie mrocznego, złowieszczego profesora Snape’a. Człowieka zimnego i zamkniętego w sobie. Paranoicznego drania bez serca.
Bałby się ciebie, prawda? Nie zasługujesz na jego miłość, nie zasługujesz nawet na to, by żyć.
Severus skulił się w sobie. Zmusił się, by oczyścić myśli. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak długo jego umysł pozostawał nieosłonięty. Odwrócił się na bok i cichym niewerbalnym zaklęciem wzniecił ogień w kominku. Zapatrzył się w trzaskające płomienie i nakazał sobie dryfować, stać się jedynie bytem, niczym więcej. Z chirurgiczną precyzją odciął się od zielonookiego chłopca i mimo tego, iż coś wewnątrz niego rozwrzeszczało się nagle w niepohamowanym bólu, gdy gdzieś tam głęboko w środku buchnęła szkarłatna krew, nie zaprzestał. Kontynuował, czując się niczym szaleniec owładnięty przeraźliwie znajomą mu rządzą cierpienia. Dlaczego?
Dlaczego miałbyś przestać?
Wiedział dlaczego. Cholera, wiedział to. Brutalne i misterne wyrzucanie ze swych myśli niepokoju o chłopca było nie mniej bolesne, niż ciągłe przeżywanie wszystkiego związanego z Lily i z jej synkiem. Wciąż i wciąż, na nowo za każdym razem, gdy w swej głowie widział panikę pulsującą w zielonych, dziecięcych oczach Harry’ego.
Zapomnij. Cholera, potrzebuję zapomnieć, wyrzucić go ze swojej głowy, by znów być tym aroganckim skurwysynem, który nocami rzuca się w konwulsjach nie mogąc zaznać spokoju. Cholera. Muszę zapomnieć.

  -- 

Była niespełna trzecia rano, gdy wysoki, szczupły mężczyzna ze wściekłością zerwał się z łóżka. Przepocone koce zsunęły się z jego ciała i cicho opadły na marmurową posadzkę, on zaś pośpiesznie wsunął na siebie czarne spodnie i białą, wyprasowaną koszulę. W wąskim rękawie skrył różdżkę i, już instynktownie, pomniejszył zaklęciem drewnianą szkatułkę z podstawowym zapasem eliksirów i bez wahania odłożył ją do jednej ze swych przepastnych kieszeni.
Przez chwilę wpatrywał się w zawieszoną na oparciu krzesła szatę, lecz ostatecznie doszedł chyba do wniosku, że i tak nikt go nie ujrzy, więc zarzucił jedynie na ramiona długi, czarny płaszcz i cicho wyszeptał formułę zaklęcia kameleona, znikając z pola widzenia.
Po chwili drzwi komnat profesora Snape’a zamknęły się z cichym trzaskiem, gdy jakaś widmowa postać postanowiła niepostrzeżenie opuścić zamek.

  -- 

Harry skulił się na stęchłym materacu i bezsilnie przycisnął obolałą rękę do klatki piersiowej. Po nienaturalnie spuchniętej powiecie i policzku wyraźnie odznaczającym się na wychudłej twarzy spływały łzy, zaś dziecięce usta drżały, gdy chłopiec usilnie zaciskał je, próbując powstrzymać łkanie. Nie mógł płakać, nie teraz. Wiedział, że gdyby głodny wuj postanowił zajrzeć w nocy do lodówki, musiałby przejść obok komórki pod schodami. I gdyby usłyszał dochodzący stamtąd hałas, chłopiec miałby jeszcze większe kłopoty niż teraz. Och, wiedział o tym aż nazbyt dobrze.
Mimo to, gorące łzy nieprzerwanie spływały po jego policzkach, swą drogę kończąc w cienkim, przeżartym przez mole kocu. Dziecko drżało z płaczu i chłodu, który mimo lata zakradł się do ciemnej komórki. Z powodu panujących upałów Dursley’owie wyłączyli ogrzewanie, więc ciągnące się nad głową Harry’ego rury z wodą pozostawały chłodne. Chłopiec objął się ramionami, lecz natychmiast tego pożałował, gdy naruszony nadgarstek zapiekł jeszcze silniejszym bólem. Z cichym sykiem delikatnie położył dłoń na poduszce, chcąc choć trochę sobie ulżyć.
Gdy ból ograniczył się jedynie do niezdrowego pulsowania, chłopiec zacisnął drugą rękę na jarzącym się bladym światłem metalowym samochodzie i przymknął oczy, brutalnie próbując zmusić się do snu. Drżał z zimna i z bólu i ze strachu i chciał po prostu nie myśleć, jednak otępienie nie chciało nadjeść.

  -- 

O trzeciej rano w łóżku Arabelli Figg dało się odnaleźć cztery, do nieprzytomności opite mleczną mieszanką, koty. Było to o tyle dziwne, iż kobieta zazwyczaj kładła się spać zupełnie sama. Pierwsza przychodziła zawsze bura Czubatka, koło godziny dwudziestej przeciskała się przez wąską szparę w drzwiach i z gracją wspinała się na łóżko, by bezgłośnie wślizgnąć się pod kołdrę i umościć na piersi staruszki.
Koło dwudziestej trzeciej w sypialni zjawiał się Pazurek, tłusty brytyjski kocur i z mruczeniem przekopywał kołdrę w poszukiwaniu wygodnego miejsca koło Czubatki, na której rozparty w końcu zasypiał. Parę godzin później przychodził biały, puchaty pers, Śnieżka, która swoim kocim zwyczajem układała się gdzieś w nogach pani Figg nawet nie próbując wejść pod posłanie, gdyż długa sierść zapewniała jej wystarczające ciepło.
Ostatni zjawiał się nietypowo mały kuguchar zwany Maleństwem. Rozleniwionym ruchem wskakiwał na łóżko, po czym spacerował przez kilka minut po pościeli, by znaleźć sobie najwygodniejsze miejsce. Dziś kocur spał na poduszce, obok głowy pani Figg i tylko jego jednego z głębokiego snu wyrwało nagłe zawirowanie magii w okolicy. Zjeżył nieco sierść i nastawił cętkowane uszy. Długie, ciemne wąsy drgały nerwowo, gdy nasłuchiwał, nie potrafiąc jednak wychwycić żadnego dźwięku. Spojrzał na staruszkę, zawieszając na niej na dłuższą chwilę swoje czarne oczy, po czym z ociąganiem wstał i przemknął do kuchni.
Niechętnie spojrzał na wysoki, kuchenny parapet i porzuciwszy myśl o wskoczeniu na niego, skierował się w stronę drzwi wyjściowych. Przeszedł przez zamontowaną w nich klapkę dla zwierząt i wspiął się na niski murek, szukając najwygodniejszego miejsca do siedzenia. Po chwili rozglądał się już po Pivet Drive i w końcu ujrzał to, czego wypatrywał. Źródło owego zakłócenia w magii.
Spomiędzy stalowych kontenerów na końcu ulicy wyłoniła się ciemna sylwetka skryta pod zaklęciem kameleona. Mimo panującego mroku i rzuconego na siebie uroku, czujne, kocie zmysły kuguchara w owej osobie rozpoznały człowieka, którego pierwszy raz ujrzały wiele lat temu, gdy jeszcze jako jedyne zwierzę Arabelli Figg bywał czasami w ówczesnej Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
Severus Snape był potężnym czarodziejem potrafiącym ważyć potężne mikstury i czynić potężne czary. Co prawa, owa magia była mroczna i straszna w swych skutkach, lecz bez wątpienia potężna. Dlaczego więc tu przyszedł? Kuguchar nie miał wątpliwości, że cel owej wizyty był bez wątpienia związany z małym Harrym Potterem. Kot przez dłuższą chwilę zastanawiał się, czy nie powinien obudzić pani Figg, lecz ostatecznie doszedł do wniosku, że co prawda były śmierciożerca, lecz przede wszystkim zasłużony członek Zakonu Feniksa nie może mieć złych zamiarów. Postanowił wrócić do sypialni uspokojony tym, ze gdyby działo się cokolwiek niepokojącego, zawirowania w magii z pewnością dadzą mu o tym znać.
Mężczyzna skierował się w stronę ogrodu Dursley’ów, a co za tym idzie i w stronę domu Arabelli Figg i murku, na którym siedział Kuguchar. Kot pośpiesznie, aczkolwiek leniwie, zeskoczył na ziemię. Zapatrzył się jeszcze przez chwilę w wyraźnie niewyspanego Snape’a i sam ten widok zmęczył go tak bardzo, że postanowił zdrzemnąć się w ciepłym łóżku pani Figg. Ociężałym krokiem przeciął trawnik i przeszedł przez klapkę w drzwiach. Po chwili ociągania wskoczył na wygodne posłanie i ponownie ułożył się w wyleżanym przez siebie dołku w puchowej poduszce. Tak, tu było zdecydowanie lepiej niż na ceglanym murku. Przed zaśnięciem uspokoił się jeszcze myślą, że przecież zasłony wokół domu Dursley’ów nie przepuściłyby nikogo mającego złe zamiary względem dziecka Potterów.

3 komentarze:

  1. Opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawie. Pisz dalej, gdyż masz dobry styl i przyjemnie się go czyta.
    Fabuła jest wciągająca, nie powtarzasz szablonów, które występują w większości fików (Snape wysyłany jest przez dyrektora do domu Harry'ego i tam zastaje chłopca tak skatowanego, że ten ledwo przeżywa). Świetnie przedstawiasz emocje i muszę przyznać, że nawet się popłakałam w niektórych momentach.
    Z chęcią będę czytać dalsze rozdziały tego opowiadania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, dziękuję za pozytywną ocenę. Staram się nie trzymać "severitusowego kanonu", jednak nie ukrywam, że czasami mi się to nie udaje. Zresztą już w tym rozdziale jest mała zapowiedź tego, że Harry jednak katowany jest, jednak zdradzę, że ten wątek będzie mi potrzebny przy konfrontacji Severusa z Dursley'ami, bowiem mam zamiar postawić pana Snape'a przed ciężkim wyborem. O tym jednak napiszę dopiero za jakiś czas. Niwątpliwe, że stosunkowo odległy.
      W każdym razie, dziękuję za wypowiedź i zachęcam do dalszego komentowania, ponieważ to, nie ukrywajmy, wiele znaczy dla autora ;).

      Usuń
  2. Cóż, jako, że jestem na rozdziale piątym, a widzę że jest ich już siedem, chciałabym napisać, co czuję do tej pory.

    To jeden z lepszych severitusów, jakie liedykolwiek czytałam, a jestem wyjadaczem jakichkolwiek opowiadań z Sevem. Piszesz genialnie, uczuciowo, rozdziały zawierają wiele opisów, a fabuła sprawia, że nie chcesz aby rozdział się kończył. Jesteś naprawdę wspaniała, a widząc że nie masz czasu, jest pod autentycznym wrażeniem twojego wręcz namacalnego "poświęcenia". Uwielbiam jakiekolwiek fiki związane z Severusem x Harrym (nie trawie slash, ale teraz nie o tym). Jak już napisałam, jestem zachwycona poziomem tego opowiadania. Ciesze się, że nie razi ono błędami a fabuła nie kłóci się ze sobą. Serdecznie pozdrawiam i jeszcze tu wrócę, bo ten blog zasługuje na uwage.

    Życzę czasu, weny i chęci do dalszego pisania rozdziałów! :) Enjoy!

    ~Ślizgonka;33 (przepraszam, że nie jestem zalogowana, następnym razem będzie już z konta :D)

    OdpowiedzUsuń