A
mi nadal zielono. Nie będzie mnie tu dłuższy czas, należy przede wszystkim
domknąć ten semestr na uczelni i dopiero wtedy ponownie zająć się pisaniem. Ile
to potrwa? Nie wiem. Tydzień? Może dwa?
Dołuje
mnie brak komentarzy, jednak nie będę się nad tym rozwodzić. Nie warto. Dobrze,
że przynajmniej systematycznie wzrasta liczba wyświetleń, choć czasami
zastanawiam się, czy to nie są zwyczajnie boty. Nie wiem, z czasem się
przekonamy. Najwyżej zamknę bloga i zacznę publikować za kilka lat coś zupełnie
innego, bo może to kwestia tematyki, która może zwyczajnie się nie sprawdziła. A
może to po prostu ja nie potrafię ubrać tej historii w odpowiednie słowa. Cóż,
wszystko wyjdzie w praniu.
Na
razie jadę napisać ostatnie testy zaliczeniowe i nie wiem, za ile wrócę, bądź
też czy wrócę. Brakuje mi motywacji i mimo iż kolejne rozdziały pojawiają się w
Wordzie każdego dnia, wchodzenie na wiecznie pustego bloga powoli staje się
depresyjne. Teraz myślę, że to chyba faktycznie nie ma sensu.
.......................................................................................................................................
Severus Snape aportował się tuż
przed magiczną barierą otaczającą Hogwart. Zataczając się, niepewnym krokiem
ruszył w stronę zamku, mając ochotę zamknąć się w swoich komnatach i upić do
nieprzytomności. Skulić się na zimnej posadzce i zatopić zęby we własnej dłoni.
Krzyczeć godzinami, aż do utraty głosu. Zdemolować całe pomieszczenie wybuchami
niekontrolowanej magii. Rzucić na siebie Cruciatusa. Bogowie, wszystko, byle
tylko nie myśleć.
Nie myśleć…
Tak, zdecydowanie musiał zatopić
te myśli, myśli powodujące nieznany mu uścisk w klatce piersiowej, ból gorszy
od tego promieniującego z uaktywnionego Mrocznego Znaku. Ból pochodzący z
wnętrza, tak silny, że aż fizyczny, nie pozwalające zaczerpnąć tchu,
zasnuwający oczy krwawą mgłą.
Nie zauważył nawet, gdy prostą
linią przeciął błonie i wpadł do zamku zataczając się na ściany. Chłód lochów
uderzył nagle w jego ciało, dając mu złudne poczucie bezpieczeństwa. Zachwiało
je to, iż nagle jego ramię zostało zaciśnięte w silnym uścisku. Szarpnął się do
przodu, po czym spojrzał za siebie i dostrzegł utkwione w sobie zbyt
przenikliwe, jasne tęczówki. Zmusił się do przełknięcia przekleństwa i
zamykając oczy, zaczął z bolesną wręcz precyzją skrywać za zasłoną oklumencji
panujący się w jego umyśle chaos.
– Severusie? – usłyszał
zaniepokojony głos dyrektora. – Czy coś się stało?
Ogarnęła go panika. Zbyt późno
zaczął się oklumować?
Po chwili doszedł jednak do
wniosku, że nie dziwi go, iż Dumledore niepokoi się widząc go w takim stanie.
Zmusił się więc do wyprostowania sylwetki i przywołania na twarz cynicznego
wyrazu. Przełknął ślinę, chcąc zdławić drżenie głosu. Nie potrafił jednak
zdobyć się na spojrzenie w te czyste oczy. Miał wrażenie, że nie zasługuje na
to, że ta biel wypali jego mroczną duszę, zabije go.
– Postanowiłem, za pańską radą,
odpocząć od laboratorium, dyrektorze – odparł pustym głosem usilnie pragnąc, by
brzmiał wiarygodnie. – Musiałem nieco przesadzić z winem.
– Chłopcze… Masz wyjątkowo mocną
głowę. Chcesz porozmawiać?
Snape wiedział już, że Dumbledore
mu nie uwierzył. Mimo to, postanowił ciągnąć swoją grę dalej i jak najszybciej
uciec do swoich komnat. I wyć, wyć tak długo, aż wykrzyczy z siebie cały ten chaos.
Zmusił się, by spojrzeć w te
jasne oczy, jakoby na poparcie swojej wersji. Zacisnął dłonie w pięści.
– Wypiłem zbyt dużo, dyrektorze –
wyszeptał. – Wybaczy mi pan, ale poczekam we własnym łóżku, aż mój umysł wróci
do swojego naturalnego stanu i…
– Byłeś w domu państwa Evans? –
przerwało mu pytanie. Niebieskie oczy patrzyły an niego badawczo. – Spotkałeś
rodzinę małego Harry’ego?
Boże… Wiedział… Wiedział!
Severus szarpnął głowę w górę i
spojrzał z niemą wściekłością na Dumbledore.
– Nie chcę wiedzieć, w co ty
grasz, Albusie – wysyczał przez zaciśnięte szczęki. – Nie ważne jak silna
byłaby ochronna tarcza domu Dursley’ów, jej cena jest zbyt wysoka dla
jakiegokolwiek człowieka! Zbyt wysoka dla dziecka!
Dumbledore puścił jego ramię i
westchnął cicho. Błękit jego oczu przygasł, zaszedł mgłą. Starszy mężczyzna
spojrzał na Severusa z nieskrywanym bólem i oparł się plecami o kamienną ścianę
całym swoim ciężarem.
– Wiem o tym, Severusie – głos
dyrektora był nadzwyczaj cichy. – Wiem o tym doskonale, mój kochany chłopcze,
jednak nie mogę na to nic poradzić. Nie mam do tego dziecka żadnych praw. Odkąd
został oddany do domu Dursley’ów, są jego opiekunami. Poza tym, bariera
nałożona na ich dom chroni Harry’ego lepiej, niż umiałaby to uczynić zwykła,
magiczna rodzina.
– Jednakowoż, dyrektorze…
Chłopiec nie jest w tym domu chroniony przed swoim wujostwem.
Oczy Severusa hardo wpatrywały
się w Dumbledore’a.
– Jest pan potężnym czarodziejem,
dyrektorze – po chwili milczenia ciszę przerwał głos Snape’a. – Niech pan się
zajmie chłopcem, będzie pan potrafił zapewnić mu odpowiednią ochronę.
– Gdybym zajął się chłopcem,
zostałby praktycznie sam… Wiesz, jak często jestem zmuszony opuszczać zamek.
Nawet w nim przebywając, mój czas zajmują głównie obowiązki dyrektora szkoły.
Nie mogę tego zrobić, Severusie. Mały Harry potrzebuje czasu, uwagi. Stałego
opiekuna, który będzie przy nim przez większość dnia. A tego ja nie jestem w
stanie mu zapewnić.
Zapadła cisza. Severusowi zdało
się, że nagle Dumbledore wygląda na o wiele starszego i słabszego, niż jest w
rzeczywistości. Snape nawet nie zauważył, gdy ślepą złość w jego wnętrzu
zastąpiło uczucie beznadziei.
– Musi być ktoś inny, dyrektorze.
Może…
Lucas.
Nie, nie chciał tego proponować dyrektorowi.
Lucas na pewno już zapomniał, ma swoje życie i swoje sprawy.
Dumbledore spojrzał na Snape’a
zza okularów. Westchnął cicho i położył dłoń na ramieniu mistrza eliksirów. Ten
skrzywił się nieznacznie, zaś przed oczami przemknęła mu scena, w której drobne
dziecko, zupełnie bezwładne w brutalnym uścisku Dursley’a, bało się choćby
unieść rękę w obronnym geście. Severus miał ochotę krzyczeć, lecz mimo to
jedynie bezwolnie spiął się gdzieś w sobie.
Odruch śmierciożercy….
– Rozumiem – cichy, pusty szept
mistrza eliksirów przeciął powietrze.
– Wiem o tym, Severusie – odparł
dyrektor. – Przykro mi, ale tak będzie najlepiej. Chłopiec musi to przeżyć, to
uczyni go silniejszym…
Severus nie chciał już dłużej
tego słuchać. Strząsnął z siebie przyjazną dłoń i okręcając się na pięcie,
ruszył w stronę swoich kwater. Długa, czarna peleryna powiewała za nim
złowieszczo, gdy mimo nieco chwiejnego kroku, w szybkim tempie przecinał
korytarz, by już po chwili zniknąć za rogiem. Nawet, gdy był już poza zasięgiem
dyrektorskich oczu, nie pozwolił sobie na odpoczynek. Zatrzymał się dopiero
wtedy, gdy zatrzasnęły się za nim drzwi jego komnat.
Zaklęcia wyciszające i wszystkie
magiczne bariery uruchomiły się automatycznie, gdy tylko wyczuły obecność jego
krwi, zaś on sam, nie myśląc nawet o tym, bezwładnie oparł się o drewniane
drzwi . Długa, smukła różdżka wysunęła się z jego nagle otępiałych palców, zaś
wąskie ramiona skryte pod peleryną, mimo swego drżenia, bezwolnie opadły wzdłuż
ciała. Nawet nie zauważył, gdy ugięły się pod nim kolana, kiedy skrajnie
wyczerpany gonitwą myśli zaciskał oczy. Skulił się w embrionalnej pozycji, byle
tylko poczuć ciepło ciała, co czasem pozwalało mu się uspokoić, zasnąć. Lecz to
nadal było jego ciepło. Tylko jego. Nikłe i porażająco puste.
Ciepło nie dające ciepła.
--
Tej nocy, mimo skrajnego
wyczerpania, nie mógł zasnąć. Przez długie godziny na zamianę rzucał się
targany spazmami głęboko zakorzenionego bólu, to znów leżał nieruchomo niczym
kłoda, z wszystkimi mięśniami napiętymi do granic możliwości. Właśnie w takich
chwilach zdawało mu się, że balansuje już na granicy snu, więc powoli i z
ociąganiem pozwalał swoim powiekom opaść. I wtedy zaczynał drżeć,
niespodziewanie podrywał się do nagłego siadu, gdy przed oczami stawał mu obraz
wystraszonego dziecka. Małego chłopca wręcz rozpaczliwie przypominającego Lily.
I znów zmuszał się, by opaść w
przepocone koce, by wyrzucić z głowy dziecko, dla którego lata temu był gotów
tak wiele poświęcić, byle tylko nie przestało darzyć go tą bezinteresowną
miłością. Kiedyś nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Spoglądał na małego
chłopca wręcz czując, jak promienieje od niego to czyste, jasne uczucie. I
wtedy Severus to wiedział. Wiedział bez jakichkolwiek obiekcji. Po prostu,
zwyczajnie wiedział, wiedział wiedzą jakoby naturalną, przyrodzoną. Harry go
kocha.
Nie. Harry go nie kocha. Harry go
kochał. Dziś chłopiec go nie pamięta. Dziś ujrzałby w nim jedynie mrocznego, złowieszczego profesora
Snape’a. Człowieka zimnego i zamkniętego w sobie. Paranoicznego drania bez
serca.
Bałby się ciebie, prawda? Nie zasługujesz na jego miłość, nie
zasługujesz nawet na to, by żyć.
Severus skulił się w sobie.
Zmusił się, by oczyścić myśli. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak długo jego
umysł pozostawał nieosłonięty. Odwrócił się na bok i cichym niewerbalnym
zaklęciem wzniecił ogień w kominku. Zapatrzył się w trzaskające płomienie i
nakazał sobie dryfować, stać się jedynie bytem, niczym więcej. Z chirurgiczną
precyzją odciął się od zielonookiego chłopca i mimo tego, iż coś wewnątrz niego
rozwrzeszczało się nagle w niepohamowanym bólu, gdy gdzieś tam głęboko w środku
buchnęła szkarłatna krew, nie zaprzestał. Kontynuował, czując się niczym
szaleniec owładnięty przeraźliwie znajomą mu rządzą cierpienia. Dlaczego?
Dlaczego miałbyś przestać?
Wiedział dlaczego. Cholera,
wiedział to. Brutalne i misterne wyrzucanie ze swych myśli niepokoju o chłopca
było nie mniej bolesne, niż ciągłe przeżywanie wszystkiego związanego z Lily i
z jej synkiem. Wciąż i wciąż, na nowo za każdym razem, gdy w swej głowie
widział panikę pulsującą w zielonych, dziecięcych oczach Harry’ego.
Zapomnij. Cholera, potrzebuję zapomnieć, wyrzucić go ze swojej głowy,
by znów być tym aroganckim skurwysynem, który nocami rzuca się w konwulsjach
nie mogąc zaznać spokoju. Cholera. Muszę zapomnieć.
--
Była niespełna trzecia rano, gdy
wysoki, szczupły mężczyzna ze wściekłością zerwał się z łóżka. Przepocone koce
zsunęły się z jego ciała i cicho opadły na marmurową posadzkę, on zaś
pośpiesznie wsunął na siebie czarne spodnie i białą, wyprasowaną koszulę. W
wąskim rękawie skrył różdżkę i, już instynktownie, pomniejszył zaklęciem
drewnianą szkatułkę z podstawowym zapasem eliksirów i bez wahania odłożył ją do
jednej ze swych przepastnych kieszeni.
Przez chwilę wpatrywał się w
zawieszoną na oparciu krzesła szatę, lecz ostatecznie doszedł chyba do wniosku,
że i tak nikt go nie ujrzy, więc zarzucił jedynie na ramiona długi, czarny
płaszcz i cicho wyszeptał formułę zaklęcia kameleona, znikając z pola widzenia.
Po chwili drzwi komnat profesora
Snape’a zamknęły się z cichym trzaskiem, gdy jakaś widmowa postać postanowiła
niepostrzeżenie opuścić zamek.
--
Harry skulił się na stęchłym
materacu i bezsilnie przycisnął obolałą rękę do klatki piersiowej. Po
nienaturalnie spuchniętej powiecie i policzku wyraźnie odznaczającym się na
wychudłej twarzy spływały łzy, zaś dziecięce usta drżały, gdy chłopiec usilnie
zaciskał je, próbując powstrzymać łkanie. Nie mógł płakać, nie teraz. Wiedział,
że gdyby głodny wuj postanowił zajrzeć w nocy do lodówki, musiałby przejść obok
komórki pod schodami. I gdyby usłyszał dochodzący stamtąd hałas, chłopiec
miałby jeszcze większe kłopoty niż teraz. Och, wiedział o tym aż nazbyt dobrze.
Mimo to, gorące łzy nieprzerwanie
spływały po jego policzkach, swą drogę kończąc w cienkim, przeżartym przez mole
kocu. Dziecko drżało z płaczu i chłodu, który mimo lata zakradł się do ciemnej
komórki. Z powodu panujących upałów Dursley’owie wyłączyli ogrzewanie, więc
ciągnące się nad głową Harry’ego rury z wodą pozostawały chłodne. Chłopiec
objął się ramionami, lecz natychmiast tego pożałował, gdy naruszony nadgarstek
zapiekł jeszcze silniejszym bólem. Z cichym sykiem delikatnie położył dłoń na
poduszce, chcąc choć trochę sobie ulżyć.
Gdy ból ograniczył się jedynie do
niezdrowego pulsowania, chłopiec zacisnął drugą rękę na jarzącym się bladym
światłem metalowym samochodzie i przymknął oczy, brutalnie próbując zmusić się
do snu. Drżał z zimna i z bólu i ze strachu i chciał po prostu nie myśleć,
jednak otępienie nie chciało nadjeść.
--
O trzeciej rano w łóżku Arabelli
Figg dało się odnaleźć cztery, do nieprzytomności opite mleczną mieszanką,
koty. Było to o tyle dziwne, iż kobieta zazwyczaj kładła się spać zupełnie
sama. Pierwsza przychodziła zawsze bura Czubatka, koło godziny dwudziestej
przeciskała się przez wąską szparę w drzwiach i z gracją wspinała się na łóżko,
by bezgłośnie wślizgnąć się pod kołdrę i umościć na piersi staruszki.
Koło dwudziestej trzeciej w
sypialni zjawiał się Pazurek, tłusty brytyjski kocur i z mruczeniem przekopywał
kołdrę w poszukiwaniu wygodnego miejsca koło Czubatki, na której rozparty w
końcu zasypiał. Parę godzin później przychodził biały, puchaty pers, Śnieżka,
która swoim kocim zwyczajem układała się gdzieś w nogach pani Figg nawet nie
próbując wejść pod posłanie, gdyż długa sierść zapewniała jej wystarczające
ciepło.
Ostatni zjawiał się nietypowo
mały kuguchar zwany Maleństwem. Rozleniwionym ruchem wskakiwał na łóżko, po
czym spacerował przez kilka minut po pościeli, by znaleźć sobie najwygodniejsze
miejsce. Dziś kocur spał na poduszce, obok głowy pani Figg i tylko jego jednego
z głębokiego snu wyrwało nagłe zawirowanie magii w okolicy. Zjeżył nieco sierść
i nastawił cętkowane uszy. Długie, ciemne wąsy drgały nerwowo, gdy nasłuchiwał,
nie potrafiąc jednak wychwycić żadnego dźwięku. Spojrzał na staruszkę,
zawieszając na niej na dłuższą chwilę swoje czarne oczy, po czym z ociąganiem
wstał i przemknął do kuchni.
Niechętnie spojrzał na wysoki,
kuchenny parapet i porzuciwszy myśl o wskoczeniu na niego, skierował się w
stronę drzwi wyjściowych. Przeszedł przez zamontowaną w nich klapkę dla
zwierząt i wspiął się na niski murek, szukając najwygodniejszego miejsca do
siedzenia. Po chwili rozglądał się już po Pivet Drive i w końcu ujrzał to,
czego wypatrywał. Źródło owego zakłócenia w magii.
Spomiędzy stalowych kontenerów na
końcu ulicy wyłoniła się ciemna sylwetka skryta pod zaklęciem kameleona. Mimo
panującego mroku i rzuconego na siebie uroku, czujne, kocie zmysły kuguchara w
owej osobie rozpoznały człowieka, którego pierwszy raz ujrzały wiele lat temu,
gdy jeszcze jako jedyne zwierzę Arabelli Figg bywał czasami w ówczesnej
Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa.
Severus Snape był potężnym
czarodziejem potrafiącym ważyć potężne mikstury i czynić potężne czary. Co
prawa, owa magia była mroczna i straszna w swych skutkach, lecz bez wątpienia
potężna. Dlaczego więc tu przyszedł? Kuguchar nie miał wątpliwości, że cel owej
wizyty był bez wątpienia związany z małym Harrym Potterem. Kot przez dłuższą
chwilę zastanawiał się, czy nie powinien obudzić pani Figg, lecz ostatecznie
doszedł do wniosku, że co prawda były śmierciożerca, lecz przede wszystkim
zasłużony członek Zakonu Feniksa nie może mieć złych zamiarów. Postanowił
wrócić do sypialni uspokojony tym, ze gdyby działo się cokolwiek niepokojącego,
zawirowania w magii z pewnością dadzą mu o tym znać.
Mężczyzna skierował się w stronę
ogrodu Dursley’ów, a co za tym idzie i w stronę domu Arabelli Figg i murku, na którym
siedział Kuguchar. Kot pośpiesznie, aczkolwiek leniwie, zeskoczył na ziemię.
Zapatrzył się jeszcze przez chwilę w wyraźnie niewyspanego Snape’a i sam ten
widok zmęczył go tak bardzo, że postanowił zdrzemnąć się w ciepłym łóżku pani
Figg. Ociężałym krokiem przeciął trawnik i przeszedł przez klapkę w drzwiach.
Po chwili ociągania wskoczył na wygodne posłanie i ponownie ułożył się w
wyleżanym przez siebie dołku w puchowej poduszce. Tak, tu było zdecydowanie
lepiej niż na ceglanym murku. Przed zaśnięciem uspokoił się jeszcze myślą, że
przecież zasłony wokół domu Dursley’ów nie przepuściłyby nikogo mającego złe
zamiary względem dziecka Potterów.
Opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawie. Pisz dalej, gdyż masz dobry styl i przyjemnie się go czyta.
OdpowiedzUsuńFabuła jest wciągająca, nie powtarzasz szablonów, które występują w większości fików (Snape wysyłany jest przez dyrektora do domu Harry'ego i tam zastaje chłopca tak skatowanego, że ten ledwo przeżywa). Świetnie przedstawiasz emocje i muszę przyznać, że nawet się popłakałam w niektórych momentach.
Z chęcią będę czytać dalsze rozdziały tego opowiadania. :)
Cóż, dziękuję za pozytywną ocenę. Staram się nie trzymać "severitusowego kanonu", jednak nie ukrywam, że czasami mi się to nie udaje. Zresztą już w tym rozdziale jest mała zapowiedź tego, że Harry jednak katowany jest, jednak zdradzę, że ten wątek będzie mi potrzebny przy konfrontacji Severusa z Dursley'ami, bowiem mam zamiar postawić pana Snape'a przed ciężkim wyborem. O tym jednak napiszę dopiero za jakiś czas. Niwątpliwe, że stosunkowo odległy.
UsuńW każdym razie, dziękuję za wypowiedź i zachęcam do dalszego komentowania, ponieważ to, nie ukrywajmy, wiele znaczy dla autora ;).
Cóż, jako, że jestem na rozdziale piątym, a widzę że jest ich już siedem, chciałabym napisać, co czuję do tej pory.
OdpowiedzUsuńTo jeden z lepszych severitusów, jakie liedykolwiek czytałam, a jestem wyjadaczem jakichkolwiek opowiadań z Sevem. Piszesz genialnie, uczuciowo, rozdziały zawierają wiele opisów, a fabuła sprawia, że nie chcesz aby rozdział się kończył. Jesteś naprawdę wspaniała, a widząc że nie masz czasu, jest pod autentycznym wrażeniem twojego wręcz namacalnego "poświęcenia". Uwielbiam jakiekolwiek fiki związane z Severusem x Harrym (nie trawie slash, ale teraz nie o tym). Jak już napisałam, jestem zachwycona poziomem tego opowiadania. Ciesze się, że nie razi ono błędami a fabuła nie kłóci się ze sobą. Serdecznie pozdrawiam i jeszcze tu wrócę, bo ten blog zasługuje na uwage.
Życzę czasu, weny i chęci do dalszego pisania rozdziałów! :) Enjoy!
~Ślizgonka;33 (przepraszam, że nie jestem zalogowana, następnym razem będzie już z konta :D)