Spoglądam na poprzedni wpis i źle mi widzieć go takiego niedomkniętego... Dlatego też śpieszę z pozostałą częścią pierwszego rozdziału. Część to krótka, lecz dopełniająca całości, więc kłaniam się po pas i życzę smacznego.
.......................................................................................................................................
Dumbledore czytał właśnie
korespondencję z ministerstwa, gdy poczuł, że ktoś zbliża się do drzwi jego
gabinetu. Spojrzał w szklany monokl tkwiący w fantazyjnie powykrzywianym
statywie obok jego biurka i uśmiechnął się półgębkiem, gdy dostrzegł w nim
niewysoką istotę odzianą w fartuch z emblematem Hogwartu. Nie zwlekając,
machnięciem różdżki otworzył drzwi.
– Brudku, wejdź – zaprosił
przybysza do środka. – Cóż sprowadza cię w odwiedziny do sędziwego staruszka?
Do gabinetu wbiegł zdyszany
skrzat. Jeden z tych, które pracują w szkolnej kuchni. Mimo przyjaznego
powitania dyrektora, ogromne oczy elfa były rozbiegane niczym u zbiega, zaś
postawa zlękniona.
– Dyrektorze Dumbledore – zaczął
wystraszonym głosem. – Brudek był w Hogsmeade po ziemniaki i w pewnej chwili usłyszał
coś bardzo dziwnego i się bardzo wystraszył i bardzo miał ochotę uciekać, ale
nie uciekał.
Dyrektor spojrzał rozbawiony na
skrzata, który wyczerpał powietrze zmagazynowane w płucach i właśnie brał
głęboki wdech, by pociągnąć dalej swą chaotyczną opowieść.
– I wtedy zobaczył ten hałas –
kontynuował skrzat. – To był panicz cały w czerni, panicz Snape, który parę lat
temu ukończył Hogwart. Brudek go pamięta. Aportował się tuż za Brudkiem i
zemdlał, więc Brudek go ocucił. Wtedy panicz Snape kazał Brudkowi biec do
dyrektora i przekazać mu, żeby czekał na niego w gabinecie, bo ma mu coś
ważnego do powiedzenia. I kazał Brudkowi się spieszyć, bo od tego zależy
ludzkie życie.
Dumbledore spojrzał badawczo na
skrzata zza swych okularów połówek i już wiedział, że ten mówi prawdę.
– Dziękuję za pośpiech, Brudku. Możesz
odejść – odwołał skrzata.
Zamyślił się, gdy usłyszał cichy
trzask, wraz z którym Brudek zniknął. Dyrektor od początku wiedział o tym, że
Snape przystąpił do śmierciożerców. Wiedział też, dlaczego to uczynił i jak
bardzo zgorzkniałym człowiekiem go to uczyniło. Najważniejszą jego wiedzą była
zaś wiara w to, że Severus dobrze wykorzysta daną mu szansę. Mógł udzielić mu
schronienia, bezpiecznie zaszyć go w Hogwarcie na jakiejś wolnej posadzie.
Dyrektor usiadł za biurkiem i
zaczął kręcić kciukami młynka. O czyje życie zabiegał Snape? Dumbledore
uśmiechnął się blado. To również wiedział. Oczywistym było, że Severus musi
znać choć część przepowiedni. Czyżby Lily była w ciąży?
Wyciągnął z szuflady biurka pergamin
i zwinnymi ruchami nakreślił na nim parę słów, w których prosił woźnego, by
otworzył przejście do szkoły Snape’owi – śmierciożercy. Uśmiechnął się pod
nosem, wyobrażając sobie minę Filcha, gdy to przeczyta, po czym podał zrulowaną
kartę Fawkesowi.
Oparł się wygodniej i utkwił
wzrok w niewidzialnym punkcie gdzieś pośród obrazów. Mógł przecież wykorzystać
Snape’a jako szpiega. Tak, zatrudni go w szkole jako nauczyciela eliksirów,
zawsze był z nich wybitny, ten zaś wmówi Voldemrtowi, że może zdobywać dla
niego informacje wprost od jego największego wroga, Dumbledore’a, a tymczasem
to on, dyrektor, będzie miał do nich prawdziwy dostęp. Same korzyści… Tak,
wszystko powinno się udać. Tym bardziej, że Severus jest przecież utalentowanym
oklumentą.
Dyrektor westchnął głęboko, po
czym zaczął zastanawiać się, co powinien uczynić z rodziną Potterów i ich
synem, który przecież musiał dożyć momentu, w którym będzie na tyle dojrzały,
by świadomie zmierzyć się z Voldemortem.
--
Snape, chwiejąc się z wyczerpania
na nogach, biegł korytarzami w stronę kamiennego gargulca i przeklinał się w
myślach za to, że nie zapytał woźnego o hasło do gabinetu dyrektora.
Głupiec! Głupie! Głupiec! Boże, Lily…
Potknął się, nie zauważając
progu. Zrozpaczony świadomością, nawet nie pomyślał o tym, by osłonić się
rękami i z impetem runął na kamienną podłogę korytarza. Poczuł, jak w głowie
eksploduje mu ognisko bólu, gdy ta, niczym piłka, odbiła się od posadzki. Krew
płynąca z nosa i górnej wargi zalała mu usta. Podniósł się i natychmiast oparł
o ścianę, gdy obraz przed nim niebezpiecznie zawirował. Splunął, czując na
języku metaliczny posmak.
--
Dumbledore będzie potrafił ją ocalić. Może mnie zabić za to, co
zrobiłem, ale ona przeżyje. Boże, niech ona przeżyje, oddam wszystko, tylko
niech nic jej nie będzie…
--
– Ciastka, galaretki, ciągutki,
krówki, miętówki, rodzynki, drażetki, cukierki. Lepkie paskudztwa do cholery
jasnej! – Severus od paru minut stał przed gargulcem i wymieniał wszystkie
słodycze, jakie w kompletnej desperacji był w stanie wymyślić. –Żelki? Batony?
Budyń? Galaretkiwczekoladzieczekoladacukorwepiórapiernikikisiel…
Gargulec drgnął, po czym odsłonił
wejście.
--
Kamienne schody sunęły
bezszelestnie. Chwila dłużyła mu się we wieczność, gdy automatycznymi ruchami
wycierał krew z warg. Nie pomyślał o użyciu różdżki.
Nie zdawał sobie sprawy z tego,
że jest w tej chwili całkowicie bezbronny. Pierwszy raz od wielu lat, zupełnie
nieświadom swoich poczynań, pozwolił całkowicie opaść osłonom oklumencji, za
którymi się skrywał. Umysł wypełniała mu tylko jedna myśl, boleśnie krążąca pod
jego czaszką, napędzana niemilknącym echem.
Nie Lily…
Zdał sobie sprawę, że schody
znieruchomiały, on zaś sam stoi przed drzwiami dyrektorskiego gabinetu.
Zadrżał.
Pierwszy raz w życiu zamierzał
błagać.
--
–Więc ukryj ich gdzieś. Ukryj
ją... Ich wszystkich. W jakimś bezpiecznym miejscu. Błagam.
– A co mi dasz w zamian,
Severusie?
– W zamian? Wszystko.
.......................................................................................................................................
Kolejny
rozdział (bądź też raczej jego początek) pojawi się w następnym tygodniu. Będzie
stosunkowo krótki, gdyż nie mam w nim zbyt wiele do powiedzenia. Miast tego,
skupię się na poszczególnych postaciach i… Sami zobaczycie, co z tego wyniknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz