czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział 1. Wykrzyczana modlitwa. Część II

Spoglądam na poprzedni wpis i źle mi widzieć go takiego niedomkniętego... Dlatego też śpieszę z pozostałą częścią pierwszego rozdziału. Część to krótka, lecz dopełniająca całości, więc kłaniam się po pas i życzę smacznego.
.......................................................................................................................................


Dumbledore czytał właśnie korespondencję z ministerstwa, gdy poczuł, że ktoś zbliża się do drzwi jego gabinetu. Spojrzał w szklany monokl tkwiący w fantazyjnie powykrzywianym statywie obok jego biurka i uśmiechnął się półgębkiem, gdy dostrzegł w nim niewysoką istotę odzianą w fartuch z emblematem Hogwartu. Nie zwlekając, machnięciem różdżki otworzył drzwi.
– Brudku, wejdź – zaprosił przybysza do środka. – Cóż sprowadza cię w odwiedziny do sędziwego staruszka?
Do gabinetu wbiegł zdyszany skrzat. Jeden z tych, które pracują w szkolnej kuchni. Mimo przyjaznego powitania dyrektora, ogromne oczy elfa były rozbiegane niczym u zbiega, zaś postawa zlękniona.
– Dyrektorze Dumbledore – zaczął wystraszonym głosem. – Brudek był w Hogsmeade po ziemniaki i w pewnej chwili usłyszał coś bardzo dziwnego i się bardzo wystraszył i bardzo miał ochotę uciekać, ale nie uciekał.
Dyrektor spojrzał rozbawiony na skrzata, który wyczerpał powietrze zmagazynowane w płucach i właśnie brał głęboki wdech, by pociągnąć dalej swą chaotyczną opowieść.
– I wtedy zobaczył ten hałas – kontynuował skrzat. – To był panicz cały w czerni, panicz Snape, który parę lat temu ukończył Hogwart. Brudek go pamięta. Aportował się tuż za Brudkiem i zemdlał, więc Brudek go ocucił. Wtedy panicz Snape kazał Brudkowi biec do dyrektora i przekazać mu, żeby czekał na niego w gabinecie, bo ma mu coś ważnego do powiedzenia. I kazał Brudkowi się spieszyć, bo od tego zależy ludzkie życie.
Dumbledore spojrzał badawczo na skrzata zza swych okularów połówek i już wiedział, że ten mówi prawdę.
– Dziękuję za pośpiech, Brudku. Możesz odejść – odwołał skrzata.
Zamyślił się, gdy usłyszał cichy trzask, wraz z którym Brudek zniknął. Dyrektor od początku wiedział o tym, że Snape przystąpił do śmierciożerców. Wiedział też, dlaczego to uczynił i jak bardzo zgorzkniałym człowiekiem go to uczyniło. Najważniejszą jego wiedzą była zaś wiara w to, że Severus dobrze wykorzysta daną mu szansę. Mógł udzielić mu schronienia, bezpiecznie zaszyć go w Hogwarcie na jakiejś wolnej posadzie.
Dyrektor usiadł za biurkiem i zaczął kręcić kciukami młynka. O czyje życie zabiegał Snape? Dumbledore uśmiechnął się blado. To również wiedział. Oczywistym było, że Severus musi znać choć część przepowiedni. Czyżby Lily była w ciąży?
Wyciągnął z szuflady biurka pergamin i zwinnymi ruchami nakreślił na nim parę słów, w których prosił woźnego, by otworzył przejście do szkoły Snape’owi – śmierciożercy. Uśmiechnął się pod nosem, wyobrażając sobie minę Filcha, gdy to przeczyta, po czym podał zrulowaną kartę Fawkesowi.
Oparł się wygodniej i utkwił wzrok w niewidzialnym punkcie gdzieś pośród obrazów. Mógł przecież wykorzystać Snape’a jako szpiega. Tak, zatrudni go w szkole jako nauczyciela eliksirów, zawsze był z nich wybitny, ten zaś wmówi Voldemrtowi, że może zdobywać dla niego informacje wprost od jego największego wroga, Dumbledore’a, a tymczasem to on, dyrektor, będzie miał do nich prawdziwy dostęp. Same korzyści… Tak, wszystko powinno się udać. Tym bardziej, że Severus jest przecież utalentowanym oklumentą.
Dyrektor westchnął głęboko, po czym zaczął zastanawiać się, co powinien uczynić z rodziną Potterów i ich synem, który przecież musiał dożyć momentu, w którym będzie na tyle dojrzały, by świadomie zmierzyć się z Voldemortem.

  -- 

Snape, chwiejąc się z wyczerpania na nogach, biegł korytarzami w stronę kamiennego gargulca i przeklinał się w myślach za to, że nie zapytał woźnego o hasło do gabinetu dyrektora.
Głupiec! Głupie! Głupiec! Boże, Lily…
Potknął się, nie zauważając progu. Zrozpaczony świadomością, nawet nie pomyślał o tym, by osłonić się rękami i z impetem runął na kamienną podłogę korytarza. Poczuł, jak w głowie eksploduje mu ognisko bólu, gdy ta, niczym piłka, odbiła się od posadzki. Krew płynąca z nosa i górnej wargi zalała mu usta. Podniósł się i natychmiast oparł o ścianę, gdy obraz przed nim niebezpiecznie zawirował. Splunął, czując na języku metaliczny posmak.

  -- 

Dumbledore będzie potrafił ją ocalić. Może mnie zabić za to, co zrobiłem, ale ona przeżyje. Boże, niech ona przeżyje, oddam wszystko, tylko niech nic jej nie będzie…

  -- 

– Ciastka, galaretki, ciągutki, krówki, miętówki, rodzynki, drażetki, cukierki. Lepkie paskudztwa do cholery jasnej! – Severus od paru minut stał przed gargulcem i wymieniał wszystkie słodycze, jakie w kompletnej desperacji był w stanie wymyślić. –Żelki? Batony? Budyń? Galaretkiwczekoladzieczekoladacukorwepiórapiernikikisiel…
Gargulec drgnął, po czym odsłonił wejście.

  -- 

Kamienne schody sunęły bezszelestnie. Chwila dłużyła mu się we wieczność, gdy automatycznymi ruchami wycierał krew z warg. Nie pomyślał o użyciu różdżki.
Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest w tej chwili całkowicie bezbronny. Pierwszy raz od wielu lat, zupełnie nieświadom swoich poczynań, pozwolił całkowicie opaść osłonom oklumencji, za którymi się skrywał. Umysł wypełniała mu tylko jedna myśl, boleśnie krążąca pod jego czaszką, napędzana niemilknącym echem.
Nie Lily…
Zdał sobie sprawę, że schody znieruchomiały, on zaś sam stoi przed drzwiami dyrektorskiego gabinetu. Zadrżał.
Pierwszy raz w życiu zamierzał błagać.

  -- 

–Więc ukryj ich gdzieś. Ukryj ją... Ich wszystkich. W jakimś bezpiecznym miejscu. Błagam.
– A co mi dasz w zamian, Severusie?
– W zamian? Wszystko.


.......................................................................................................................................
Kolejny rozdział (bądź też raczej jego początek) pojawi się w następnym tygodniu. Będzie stosunkowo krótki, gdyż nie mam w nim zbyt wiele do powiedzenia. Miast tego, skupię się na poszczególnych postaciach i… Sami zobaczycie, co z tego wyniknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz