poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział 3. Sztuka spadania. Część I

Pierwszy komentarz na blogu okazał się miłą niespodzianką, za którą szczerze dziękuję. Jutro jadę zdawać pewien egzamin, więc dzisiaj wstawiam pierwszą część trzeciego rozdziału. Nie będę ukrywać, że, mimo długości, w ten rozdział włożyłam chyba najwięcej pracy, bo wciąż coś zmieniałam, by dokładnie oddawał wszystkie uczucia. Cóż, pozostaje mi chyba tylko życzyć Wam miłej lektury.
.......................................................................................................................................


„– Przez cały ten czas?
– Zawsze.”
J. K. Rowling „Harry Potter i Insygnia Śmierci”

Drzwi otworzyły się i do salonu weszła Narcyza. Trzymała za rękę Dracona, swojego rocznego syna, który maszerował obok niej na chwiejnych nogach. Kobieta śmiała się i tłumaczyła coś wyraźnie niezadowolonemu dziecku. Po chwili zauważyła, że na białej sofie siedzi Severus. Spojrzała na niego nieco zdziwiona.
Mężczyzna uśmiechnął się sarkastycznie.
– Tak, Dumbledore nadal wypuszcza mnie poza mury Hogwartu – burknął.
– Zdziwiło mnie to, że nie odpowiedziałeś na wezwanie.
To zdanie go zaniepokoiło. Odłożył czytaną książkę i podszedł do niej. Zmusił się, by nie okazać jakichkolwiek emocji, choć w jego głowie zawyła syrena.
– Wezwanie?
Na twarzy Narcyzy pojawił się krzywy uśmiech. Snape wzdrygnął się, w jego odczuciu zbyt bardzo przypominała teraz swą siostrę.
– Lucjusz został dziś wezwany. Inni również – kobieta spojrzała na niego podejrzliwie. – Dziwi mnie, że Czarny Pan cię nie zawiadomił. Czyżby nie potrzebował swojego najwierniejszego sługi?
Cholera, nie… Może będą tylko omawiać strategię, ale…
Powinieneś to sprawdzić. Upewnić się.
Burza panicznych myśli przepłynęła przez głowę Snape’a, lecz wyraz jego twarzy pozostał tak samo obojętny, jak przed minutą. Musiał się stąd ulotnić, nie wzbudzając przy tym podejrzeń Narcyzy. Siląc się, by niczym się nie zdradzić, nachylił się nad Draconem.
– Pięknego masz syna, Narcyzo – jedwabisty głos spłynął z jego ust. – Niezwykle podobny do ojca.
Źrenice kobiety rozszerzyły się nieco. Już nie patrzyła na niego w ten swój typowo podejrzliwy sposób, lecz z dumą spoglądała na chłopca i Severus wiedział, że żona pana Malfoy’a połknęła przynętę.
Jednak nie jesteś tak sprytna, jak twoja siostrzyczka.
­– Draco jest prawdziwym Malfoy’em, Severusie – pieszczotliwie zaznaczyła Narcyza. – Twój chrześniak jest nad wiek inteligentny, z pewnością to zauważyłeś. Spójrz na jego dłonie, są niezwykle zgrabne. Idealne do ważenia. Przyniesie ci dumę, gdy zaszczyci mury Hogwartu.
Z pewnością. Przecież zostałem mistrzem eliksirów tylko dlatego, że mam „zgrabne dłonie”…
Snape zagryzł wargi by nie prychnąć. Spojrzał ukradkowo na drzwi i przestąpił z nogi na nogę.
Narcyza wzięła chłopca na ręce, ten zaś natychmiast chwycił w dłonie jej perłowy naszyjnik i chciwe do siebie przyciągnął.
Rozpieszczony bachor. Wyrośnie na kolejnego bydlaka.
– Jestem pewien, że będzie dumą Slytherinu, Narcyzo – przyznał jej nieco zbyt chętnie, mało nie dławiąc się tymi słowami.
Wyjdź już. Wyjdź, Narcyzo, bo zaraz przestanę nad sobą panować.
Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i starając się nie okazywać zniecierpliwienia, oparł się plecami o ścianę. Starannie zaciągnął na twarz wszystkie swoje zasłony cynizmu i złośliwości, byle tylko nie zdradzić kobiecie szalejącego w nim niepokoju.
Zacisnął usta, czując znajome fale gniewu zalewające jego umysł. Spróbował oczyścić myśli.
Narcyza uśmiechnęła się w swój paskudny sposób i ponownie zwróciła się w stronę Snape’a.
– Wybacz mi, lecz muszę zająć się swym synem. Odwiedź nas w przyszłym tygodniu, Lucjusz wydaje przyjęcie z okazji pierwszych urodzin Dracona. Powinieneś się na nich zjawić, jesteś chrzestnym.
Dopiero, gdy za Narcyzą i Draconem zatrzasnęły się drzwi, Snape zdał sobie sprawę z tego, że ktoś coś do niego powiedział. Nie spróbował jednak zrozumieć słów. Był zbyt zaniepokojony, by myśleć o tak błahych sprawach. Jego umysł wypełniała teraz jedna myśl, powtarzana niczym mantra, gdy biegł przez korytarze rezydencji Malfoy’ów starając się, by nikt nie zauważył jego strachu.
Boże, a jeśli? Jeśli znalazł ich kryjówkę, a nie było tam nikogo, kto by pomógł Lily i Harry’emu?

 -- 

– Kochanie, kończysz?
– Już prawie – przytłumiony głos Jamesa dobiegał z łazienki. – Mały jest nieco marudny. Rozchlapał całą wodę. Będziesz musiała sama go położyć, a ja to posprzątam, zanim parkiet zdąży spuchnąć.
Lily z rozbawieniem pokręciła głową.
– Znowu zapomniałeś zamknąć drzwi na korytarz?
Tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Mimo to wiedziała, że James zapomniał. Zawsze zapominał.
Z cichym westchnieniem otworzyła szafę i zdjęła z wieszaka błękitny pajacyk w paski. Wtuliła w niego twarz. Ubranko pachniało zasypką dla niemowląt i oliwką i jeszcze tym specyficznym zapachem małego dziecka. Uśmiechnęła się i odłożyła piżamkę na przewijak.
– Lily, słońce, zapomniałem o mleku – usłyszała przymilny głos Jamesa. – Najpiękniejsza moja, mogłabyś?
Parsknęła śmiechem. James często ją denerwował, ale zawsze potrafiła go wytłumaczyć. Wmawiała sobie, że jej mąż ma prawo nie wiedzieć wielu rzeczy, gubić się w ich rodzinnych rytuałach. W końcu dopiero od paru tygodni na stałe osiadł w domu, prędzej z powodu pracy bywał tutaj raczej gościem, na którego Harry wyczekiwał z utęsknieniem.
Skierowała się w stronę kuchni i wyjęła z lodówki słoik z mlekiem. Przelała je do szklanej butelki Harry’ego i delikatnie ogrzała zaklęciem. Po chwili namysłu, dolała do niego parę kropel znieczulającego wywaru z mięty. Chłopiec był marudny od rana i Lily podejrzewała, że to wina wyrzynania się którejś z górnych jedynek. Liczyła, że eliksir pozwoli małemu spokojnie przespać noc.
Naciągnęła na butelkę gumowy smoczek i potrząsnęła nią delikatnie. Wylała parę kropel mleka na nadgarstek sprawdzając, czy nie jest zbyt ciepłe. Z kredensu wyjęła terową pieluchę i opierając się biodrem o parapet, wyjrzała przez okno. Na zewnątrz powoli zaczynało się ściemniać. James powinien już kończyć zabawiać Harry’ego różnokolorową pianą, było wystarczająco późno, by mały pozwolił położyć się spać bez oporów.
Poczuła, jak coś puchatego ociera się o jej kostki. Pochyliła się i z uśmiechem pogłaskała ich czarnego kota po wyprężonym grzbiecie. Zwierzę zamruczało zadowolone i spoglądając na nią znacząco, usiadło pod tarasowymi drzwiami.
– Masz ochotę zapolować? – zaśmiała się. – Wypuszczę cię, jeśli obiecasz mi, że rano nie zastaną na wycieraczce martwych myszy.
Ciche „mraaau” było jedyną odpowiedzią, którą otrzymała. Uchyliła drzwi i poczekała, aż kot wyjdzie, po czym, wiedziona instynktem, zamknęła je na dodatkową zasuwkę, której nigdy nie używali. Nie wiedziała, po co to zrobiła
– Lily? – głos Jamesa rozległ się z pokoiku Harry’ego. – Kochanie, gdzie jesteś?
Weszła do sypialni i ujrzała Jamesa trzymającego w ramionach wiercącą się kupkę ręczników, z której wystawały dwie drobne i bose stópki. Roześmiała się i położyła dłoń na policzku swojego męża. Spojrzał na nią z błyskiem w oczach, ona zaś przelotnie musnęła jego usta i zabrała z jego dłoni ich syna.
– Poradzę sobie, zetrzyj podłogę w łazience i na korytarzu – szepnęła mu do ucha.
Objął ją i pocałował w czoło.
– Wiem, przecież jesteś moją piękną żoną, która radzi sobie ze wszystkim.
Spomiędzy ręczników wyłoniła się głowa Harry’ego.
– Ku! – zawołał chłopiec.
James roześmiał się, po czym objął malca i pocałował go w czoło.
– Tak, ku ku – potwierdził, po czym skierował się w stronę wyjścia. – Bądź grzeczny smyku. Zaśnij szybko, bo tata chce dzisiaj jeszcze pobawić się z mamą w sypialni.
Zanim wyszedł, uśmiechnął łobuzersko do swojej żony i konspiracyjnie puścił jej oczko. Lily zaśmiała się i położyła wierzgającego Harry’ego na przewijaku.
– Twój tata to idiota – oznajmiła uciekającemu malcowi. – Kiedyś był prawdziwym idiotą i zrobił wiele idiotycznych rzeczy, ale bardzo się zmienił i jest już grzeczny. Mimo wszystko, to nadal idiota, wiesz?
Sprawnymi ruchami założyła Harry’emu pieluchę i piżamkę. Chłopiec ziewał coraz częściej, więc bez zastanowienia przytuliła go do piersi i usiadła z nim w bujanym fotelu. Malec zaczął głośno protestować i wyrywać się wiedząc, że teraz koniec już zabawy i pora iść spać, lecz zamilkł, gdy ujrzał butelkę. Gdy Harry leniwie sączył mleko, Lily, obejmując go i głaszcząc po plecach, cicho zanuciła pierwszą piosenkę, która nasunęła się jej na myśl.
„Potrzebuję trochę snu
To nie może tak trwać
Próbowałem liczyć owce
Ale jedna zawsze mi umyka”
Podczas gdy nuciła, powieki malca opadały coraz niżej i niżej. Spojrzała na niego i pomyślała o tym, jak bardzo go kocha. Przez tyle lat nie wiedziała, że kiedyś będzie darzyła kogokolwiek tak wielką miłością, a teraz nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez swojego syna. Uśmiechnęła się i pocałowała dziecięcą główkę.
„Potrzebuję trochę snu
Nadszedł czas uśpić starego konia
Za głęboko w tym siedzę
A wskazówki nadal się kręcą”*
Trzask dobiegający z podwórka wyrwał małego z letargu i sprawił, że zaniepokojona Lily zerwała się z fotela. Zanim jednak zdążyła wyjrzeć przez okno, usłyszała krzyk swojego męża:
– Znalazł nas! Lily, bierz Harry’ego i uciekaj, ja go powstrzy…

  -- 

Przemierzał już w las otaczający rezydencję Malfoy’ów gdy poczuł, jakby zderzył się ze ścianą bólu. To było o wiele gorsze od wszystkich Cruciatusów, które otrzymał od Czarnego Pana. Gwałtownie nabrał powietrza do płuc, lecz nie był w stanie go przełknąć. Chciał krzyczeć, ale z zaciśniętego gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Oczy uciekły mu w głąb czaszki, on sam zaś opadł na ziemię niczym zestrzelony ptak, gdy nogi nagle się pod nim ugięły.
Gwałtownie łapał powietrze, dławiąc się kolejnymi spazmami bólu. Napięte do granic możliwości mięśnie skutecznie go unieruchomiły. Czuł, że traci zmysły.
kurwakurwakurwakurwakurwa
Ból minął tak nagle, jak nadszedł. Severus leżał jeszcze chwilę, spodziewając się kolejnego ataku, lecz nic takiego nie nastąpiło. Pozostało jedynie tępe pulsowanie lewego przedramienia.
Usiadł. Po chwili zastanowienia niepewnie podwinął ciasny rękaw szaty, starając się przy tym nie podrażnić wrażliwej skóry pod jego piętnem. Spojrzał na Mroczny Znak, który z intensywnej czerni powoli przechodził w szarość. Nic więcej się nie stało. Znamię pozostało, ciało pod nim nadal piekło.
Co się, do jasnej cholery, stało?
Targany jeszcze większą niepewnością, chwycił się pobliskiego drzewa i z wysiłkiem podźwignął się na nogi. Przez chwilę pozostawał o nie oparty, gdy świat wokół niego wirował, po czym uniósł różdżkę i wyszeptał zaklęcie. W lesie rozległ się cichy trzask deportacji, który po krótkim czasie zatonął w ciszy.


*Eels "I need some sleep"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz