Pierwszy
komentarz na blogu okazał się miłą niespodzianką, za którą szczerze
dziękuję. Jutro jadę zdawać pewien egzamin, więc dzisiaj wstawiam pierwszą
część trzeciego rozdziału. Nie będę ukrywać, że, mimo długości, w ten rozdział
włożyłam chyba najwięcej pracy, bo wciąż coś zmieniałam, by dokładnie oddawał wszystkie
uczucia. Cóż, pozostaje mi chyba tylko życzyć Wam miłej lektury.
.......................................................................................................................................
„– Przez cały ten
czas?
– Zawsze.”
J. K. Rowling „Harry
Potter i Insygnia Śmierci”
Drzwi otworzyły się i do salonu
weszła Narcyza. Trzymała za rękę Dracona, swojego rocznego syna, który
maszerował obok niej na chwiejnych nogach. Kobieta śmiała się i tłumaczyła coś
wyraźnie niezadowolonemu dziecku. Po chwili zauważyła, że na białej sofie
siedzi Severus. Spojrzała na niego nieco zdziwiona.
Mężczyzna uśmiechnął się
sarkastycznie.
– Tak, Dumbledore nadal wypuszcza
mnie poza mury Hogwartu – burknął.
– Zdziwiło mnie to, że nie
odpowiedziałeś na wezwanie.
To zdanie go zaniepokoiło.
Odłożył czytaną książkę i podszedł do niej. Zmusił się, by nie okazać
jakichkolwiek emocji, choć w jego głowie zawyła syrena.
– Wezwanie?
Na twarzy Narcyzy pojawił się
krzywy uśmiech. Snape wzdrygnął się, w jego odczuciu zbyt bardzo przypominała
teraz swą siostrę.
– Lucjusz został dziś wezwany.
Inni również – kobieta spojrzała na niego podejrzliwie. – Dziwi mnie, że Czarny
Pan cię nie zawiadomił. Czyżby nie potrzebował swojego najwierniejszego sługi?
Cholera, nie… Może będą tylko omawiać strategię, ale…
Powinieneś to sprawdzić. Upewnić się.
Burza panicznych myśli
przepłynęła przez głowę Snape’a, lecz wyraz jego twarzy pozostał tak samo
obojętny, jak przed minutą. Musiał się stąd ulotnić, nie wzbudzając przy tym
podejrzeń Narcyzy. Siląc się, by niczym się nie zdradzić, nachylił się nad
Draconem.
– Pięknego masz syna, Narcyzo –
jedwabisty głos spłynął z jego ust. – Niezwykle podobny do ojca.
Źrenice kobiety rozszerzyły się
nieco. Już nie patrzyła na niego w ten swój typowo podejrzliwy sposób, lecz z
dumą spoglądała na chłopca i Severus wiedział, że żona pana Malfoy’a połknęła
przynętę.
Jednak nie jesteś tak sprytna, jak twoja siostrzyczka.
– Draco jest prawdziwym Malfoy’em, Severusie – pieszczotliwie
zaznaczyła Narcyza. – Twój chrześniak jest nad wiek inteligentny, z pewnością
to zauważyłeś. Spójrz na jego dłonie, są niezwykle zgrabne. Idealne do ważenia.
Przyniesie ci dumę, gdy zaszczyci mury Hogwartu.
Z pewnością. Przecież zostałem mistrzem eliksirów tylko dlatego, że mam
„zgrabne dłonie”…
Snape zagryzł wargi by nie
prychnąć. Spojrzał ukradkowo na drzwi i przestąpił z nogi na nogę.
Narcyza wzięła chłopca na ręce,
ten zaś natychmiast chwycił w dłonie jej perłowy naszyjnik i chciwe do siebie
przyciągnął.
Rozpieszczony bachor. Wyrośnie na kolejnego bydlaka.
– Jestem pewien, że będzie dumą
Slytherinu, Narcyzo – przyznał jej nieco zbyt chętnie, mało nie dławiąc się
tymi słowami.
Wyjdź już. Wyjdź, Narcyzo, bo zaraz przestanę nad sobą panować.
Skrzyżował ręce na klatce
piersiowej i starając się nie okazywać zniecierpliwienia, oparł się plecami o
ścianę. Starannie zaciągnął na twarz wszystkie swoje zasłony cynizmu i
złośliwości, byle tylko nie zdradzić kobiecie szalejącego w nim niepokoju.
Zacisnął usta, czując znajome
fale gniewu zalewające jego umysł. Spróbował oczyścić myśli.
Narcyza uśmiechnęła się w swój
paskudny sposób i ponownie zwróciła się w stronę Snape’a.
– Wybacz mi, lecz muszę zająć się
swym synem. Odwiedź nas w przyszłym tygodniu, Lucjusz wydaje przyjęcie z okazji
pierwszych urodzin Dracona. Powinieneś się na nich zjawić, jesteś chrzestnym.
Dopiero, gdy za Narcyzą i
Draconem zatrzasnęły się drzwi, Snape zdał sobie sprawę z tego, że ktoś coś do
niego powiedział. Nie spróbował jednak zrozumieć słów. Był zbyt zaniepokojony,
by myśleć o tak błahych sprawach. Jego umysł wypełniała teraz jedna myśl,
powtarzana niczym mantra, gdy biegł przez korytarze rezydencji Malfoy’ów
starając się, by nikt nie zauważył jego strachu.
Boże, a jeśli? Jeśli znalazł ich kryjówkę, a nie było tam nikogo, kto
by pomógł Lily i Harry’emu?
--
– Kochanie, kończysz?
– Już prawie – przytłumiony głos
Jamesa dobiegał z łazienki. – Mały jest nieco marudny. Rozchlapał całą wodę.
Będziesz musiała sama go położyć, a ja to posprzątam, zanim parkiet zdąży
spuchnąć.
Lily z rozbawieniem pokręciła
głową.
– Znowu zapomniałeś zamknąć drzwi
na korytarz?
Tym razem nie doczekała się
odpowiedzi. Mimo to wiedziała, że James zapomniał. Zawsze zapominał.
Z cichym westchnieniem otworzyła
szafę i zdjęła z wieszaka błękitny pajacyk w paski. Wtuliła w niego twarz.
Ubranko pachniało zasypką dla niemowląt i oliwką i jeszcze tym specyficznym
zapachem małego dziecka. Uśmiechnęła się i odłożyła piżamkę na przewijak.
– Lily, słońce, zapomniałem o
mleku – usłyszała przymilny głos Jamesa. – Najpiękniejsza moja, mogłabyś?
Parsknęła śmiechem. James często
ją denerwował, ale zawsze potrafiła go wytłumaczyć. Wmawiała sobie, że jej mąż
ma prawo nie wiedzieć wielu rzeczy, gubić się w ich rodzinnych rytuałach. W końcu
dopiero od paru tygodni na stałe osiadł w domu, prędzej z powodu pracy bywał
tutaj raczej gościem, na którego Harry wyczekiwał z utęsknieniem.
Skierowała się w stronę kuchni i
wyjęła z lodówki słoik z mlekiem. Przelała je do szklanej butelki Harry’ego i
delikatnie ogrzała zaklęciem. Po chwili namysłu, dolała do niego parę kropel
znieczulającego wywaru z mięty. Chłopiec był marudny od rana i Lily
podejrzewała, że to wina wyrzynania się którejś z górnych jedynek. Liczyła, że
eliksir pozwoli małemu spokojnie przespać noc.
Naciągnęła na butelkę gumowy
smoczek i potrząsnęła nią delikatnie. Wylała parę kropel mleka na nadgarstek
sprawdzając, czy nie jest zbyt ciepłe. Z kredensu wyjęła terową pieluchę i
opierając się biodrem o parapet, wyjrzała przez okno. Na zewnątrz powoli
zaczynało się ściemniać. James powinien już kończyć zabawiać Harry’ego
różnokolorową pianą, było wystarczająco późno, by mały pozwolił położyć się spać
bez oporów.
Poczuła, jak coś puchatego ociera
się o jej kostki. Pochyliła się i z uśmiechem pogłaskała ich czarnego kota po
wyprężonym grzbiecie. Zwierzę zamruczało zadowolone i spoglądając na nią
znacząco, usiadło pod tarasowymi drzwiami.
– Masz ochotę zapolować? –
zaśmiała się. – Wypuszczę cię, jeśli obiecasz mi, że rano nie zastaną na
wycieraczce martwych myszy.
Ciche „mraaau” było jedyną
odpowiedzią, którą otrzymała. Uchyliła drzwi i poczekała, aż kot wyjdzie, po
czym, wiedziona instynktem, zamknęła je na dodatkową zasuwkę, której nigdy nie
używali. Nie wiedziała, po co to zrobiła
– Lily? – głos Jamesa rozległ się
z pokoiku Harry’ego. – Kochanie, gdzie jesteś?
Weszła do sypialni i ujrzała
Jamesa trzymającego w ramionach wiercącą się kupkę ręczników, z której wystawały
dwie drobne i bose stópki. Roześmiała się i położyła dłoń na policzku swojego
męża. Spojrzał na nią z błyskiem w oczach, ona zaś przelotnie musnęła jego usta
i zabrała z jego dłoni ich syna.
– Poradzę sobie, zetrzyj podłogę
w łazience i na korytarzu – szepnęła mu do ucha.
Objął ją i pocałował w czoło.
– Wiem, przecież jesteś moją
piękną żoną, która radzi sobie ze wszystkim.
Spomiędzy ręczników wyłoniła się
głowa Harry’ego.
– Ku! – zawołał chłopiec.
James roześmiał się, po czym
objął malca i pocałował go w czoło.
– Tak, ku ku – potwierdził, po
czym skierował się w stronę wyjścia. – Bądź grzeczny smyku. Zaśnij szybko, bo
tata chce dzisiaj jeszcze pobawić się z mamą w sypialni.
Zanim wyszedł, uśmiechnął
łobuzersko do swojej żony i konspiracyjnie puścił jej oczko. Lily zaśmiała się
i położyła wierzgającego Harry’ego na przewijaku.
– Twój tata to idiota – oznajmiła
uciekającemu malcowi. – Kiedyś był prawdziwym idiotą i zrobił wiele
idiotycznych rzeczy, ale bardzo się zmienił i jest już grzeczny. Mimo wszystko,
to nadal idiota, wiesz?
Sprawnymi ruchami założyła Harry’emu
pieluchę i piżamkę. Chłopiec ziewał coraz częściej, więc bez zastanowienia przytuliła
go do piersi i usiadła z nim w bujanym fotelu. Malec zaczął głośno protestować
i wyrywać się wiedząc, że teraz koniec już zabawy i pora iść spać, lecz
zamilkł, gdy ujrzał butelkę. Gdy Harry leniwie sączył mleko, Lily, obejmując go i
głaszcząc po plecach, cicho zanuciła pierwszą piosenkę, która nasunęła się jej
na myśl.
„Potrzebuję trochę snu
To nie może tak trwać
Próbowałem liczyć owce
Ale jedna zawsze mi umyka”
Podczas gdy nuciła, powieki malca
opadały coraz niżej i niżej. Spojrzała na niego i pomyślała o tym, jak bardzo
go kocha. Przez tyle lat nie wiedziała, że kiedyś będzie darzyła kogokolwiek
tak wielką miłością, a teraz nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez swojego
syna. Uśmiechnęła się i pocałowała dziecięcą główkę.
„Potrzebuję trochę snu
Nadszedł czas uśpić starego konia
Za głęboko w tym siedzę
A wskazówki nadal się kręcą”*
Trzask dobiegający z podwórka
wyrwał małego z letargu i sprawił, że zaniepokojona Lily zerwała się z fotela.
Zanim jednak zdążyła wyjrzeć przez okno, usłyszała krzyk swojego męża:
– Znalazł nas! Lily, bierz Harry’ego
i uciekaj, ja go powstrzy…
--
Przemierzał już w las otaczający
rezydencję Malfoy’ów gdy poczuł, jakby zderzył się ze ścianą bólu. To było o
wiele gorsze od wszystkich Cruciatusów, które otrzymał od Czarnego Pana.
Gwałtownie nabrał powietrza do płuc, lecz nie był w stanie go przełknąć. Chciał
krzyczeć, ale z zaciśniętego gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Oczy uciekły
mu w głąb czaszki, on sam zaś opadł na ziemię niczym zestrzelony ptak, gdy nogi
nagle się pod nim ugięły.
Gwałtownie łapał powietrze,
dławiąc się kolejnymi spazmami bólu. Napięte do granic możliwości mięśnie
skutecznie go unieruchomiły. Czuł, że traci zmysły.
kurwakurwakurwakurwakurwa
Ból minął tak nagle, jak
nadszedł. Severus leżał jeszcze chwilę, spodziewając się kolejnego ataku, lecz
nic takiego nie nastąpiło. Pozostało jedynie tępe pulsowanie lewego
przedramienia.
Usiadł. Po chwili zastanowienia
niepewnie podwinął ciasny rękaw szaty, starając się przy tym nie podrażnić
wrażliwej skóry pod jego piętnem. Spojrzał na Mroczny Znak, który z intensywnej
czerni powoli przechodził w szarość. Nic więcej się nie stało. Znamię
pozostało, ciało pod nim nadal piekło.
Co się, do jasnej cholery, stało?
Targany jeszcze większą
niepewnością, chwycił się pobliskiego drzewa i z wysiłkiem podźwignął się na
nogi. Przez chwilę pozostawał o nie oparty, gdy świat wokół niego wirował, po
czym uniósł różdżkę i wyszeptał zaklęcie. W lesie rozległ się cichy trzask
deportacji, który po krótkim czasie zatonął w ciszy.
*Eels "I need some sleep"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz