czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 6. Mały chłopiec w szafie. Część II

Jak pewnie zauważyliście, usunęłam ostatnią notkę. Wisiała na blogu dziwnie obca, niepasująca. Tak, to zdecydowanie nie było odpowiednie dla niej miejsce i szczerze was za to przepraszam, bo została przeze mnie napisana pod wpływem chwili i silnych emocji.
Przed Wami zakończenie szóstego rozdziału. Nie zauroczyło mnie zbytnio, ale mam nadzieję, że się w nim odnajdziecie. Jak zawsze życzę miłej lektury i proszę o komentarze, bo z nimi jakoś łatwiej mi pisać i trafiać w Wasze gusta. On egin!
.......................................................................................................................................


Harry zamrugał, zupełnie zapomniawszy o strachu. Przymrużywszy oczy, przyglądał się uważnie obcemu i szacował, czy od tego nowego niebezpieczeństwa ma prawo uciec, czy też powinien posłusznie tkwić w miejscu i wysłuchiwać tych wszystkich słów padających pod jego adresem. Może zaś należało je zignorować, jak wszystko inne, co jest nienormalne?
Wokół Harry’ego zawsze działo się wiele dziwnych, nienormalnych rzeczy i przez całe swoje krótkie życie nauczył się, że najlepszym rozwiązaniem jest je ignorować i mieć gorącą nadzieję, że żadnej z nich nie zauważą Dursley’owie.
Co prawda, czasami takie ignorowanie było niemożliwe, ponieważ pewnych sytuacji zwyczajnie nie dało się nie zauważyć. Na przykład takich jak wtedy, gdy Dudley zatrzasnął go w toalecie i wystraszony Harry niechcący wysadził drzwi. Naprawdę nie wiedział, jak to zrobił, lecz wujostwo nie słuchało jego wyjaśnień. Wtedy dobry miesiąc przesiedział w komórce pod schodami. Zadrżał na samą myśl o tym.
Spojrzał z ukosa na klęczącego przed nim mężczyznę. Może jest on jednym z „jego dziwactw”, jak to nazywała ciotka Petunia i lepiej byłoby, gdyby odwrócił się do ściany i spróbował zasnąć. Po chwili zastanowienia wykalkulował jednak, że z czystej uprzejmości należy odpowiedzieć i poprosić obcego, by sobie poszedł. Jeśli to nie zadziała, dopiero wtedy wcielić w życie swój plan ignorowania rzeczy nienormalnych. Westchnął cicho, odpędzając od siebie strach i przeszukując głowę w poszukiwaniu ocalałych pokładów odwagi by wyrecytować formułę, której kiedyś kazał nauczyć mu się na pamięć wuj Vernon.
– Moje wujostwo przygarnęło mnie z dobroci własnych serc – zaczął drżącym głosem. – Karmią mnie i zapewniają mi dach nad głową i jestem im za to bardzo wdzięczny, bo gdyby nie ich wspaniałomyślność, wychowywałbym się w sierocińcu i z pewnością wyrósłbym na tak samo bezużytecznego człowieka, jak moi ro… – urwał, nie tylko nie chcąc wypowiadać tak strasznych słów, lecz również krzywiąc się pod zbyt silnym uściskiem dłoni na swoim ramieniu, który niespodziewanie wzmógł obcy.
Harry spojrzał w oczy nieznajomego i zdołał ujrzeć w nich wściekłość, nim ten zacisnął powieki, jednocześnie gwałtownie zabierając dłoń z jego ramienia. Mimo to, wystraszony chłopiec kurczowo przylgnął do ściany za swoimi plecami, starając się znaleźć się jak najdalej od mężczyzny. Przyciśnięta do klatki piersiowej ręka zapulsowała nagle niezdrowym bólem.
– Kto ci to powiedział?! – ciszę przecięło ostrze pytanie wysyczane przez obcego głosem zupełnie innym niż ten łagodny, którym posługiwał się prędzej.
Harry nie odważył się odpowiedzieć. Drżał wystraszony, bezskutecznie próbując powstrzymać nieproszone łzy spływające mu po policzkach. Bał się tego obcego. Bał się jego samego i bał się tego, że zaraz usłyszą go Dursley’owie i zabiją Harry’ego za to, że w ich normalnym, pospolitym domu jest ktoś równie nienormalny i niepospolity, jak sam Harry. Nie będą słuchać wyjaśnień, nie przyjmą do wiadomości tego, że chłopiec nie wie, skąd On się tu wziął.
Nie zorientował się, gdy zacisnął oczy, lecz otwarł je dopiero po długich minutach, gdy dłoń obcego delikatnie dotknęła jego piersi. Zauważył, że ze spojrzenia nieznajomego zniknęła już wściekłość i na powrót stało się ono puste i bezbarwne. Zadrżał mimo woli. Żaden normalny człowiek nie jest aż tak wypruty z emocji. Gdyby nie głębokie rysy nadające twarzy mężczyzny przeraźliwie smutnego wyrazu, chłopiec przysiągłby, że klęcząca przed nim osoba jest jedynie sklepowym manekinem.
Nieznajomy westchnął głęboko, jakby chciał wyrzucić z siebie coś niezdrowego i niebezpiecznego, po czym nachylił się nad nim.
– Wybacz, że cię wystraszyłem – głos mężczyzny na powrót stał się głęboki. – Nazywam się Snape. Severus Snape. Po prostu profesor Snape. Harry, znałem twoją matkę. Nie chciałaby, byś kiedykolwiek mieszkał z twoją ciotką. Mogę cię zabrać do naszego świata, jeśli tylko się zgodzisz.
Harry’emu zakręciło się w głowie. Poczuł w sobie stopniowo rosnące gorąco i nie wiedział już, czy to tylko gorączka, czy też miliony pytań eksplodujących w jego wnętrzu. Niepomny strachu ani wcześniejszej niepewności, wpatrywał się w obcego szeroko otwartymi oczyma nie mogąc uwierzyć w to, że ten człowiek wie cokolwiek o jego mamie. Wie prawdopodobnie więcej, niż sam Harry i może gdyby Harry poprosił, może gdyby ładnie ubrał to wszystko w słowa…
Musiał wiedzieć. Musiał.
– Jaka ona była?

  -- 

Zapatrzył się w zielone, szeroko otwarte oczy przypatrujące mu się z całą uwagą, na jaką było stać pięcioletnie dziecko. Nagle dotarło do niego to, że nie tylko on może nosić żałobę po Lily. Poczuł, jak jego kolana zaczynają drżeć, więc jeszcze mocniej napiął mięśnie. Miał ochotę załkać. Odwrócić się i wyjść. Zapomnieć.
Zapomnieć?
Zapragnął skupić się na czymkolwiek innym, lecz te zielone oczy patrzące na niego z tak ogromną dozą nadziei elektryzowały go. Coś ścisnęło go za gardło, gdy zdał sobie sprawę z tego, że już nie będzie potrafił wyrzucić ze swoich myśli tego małego chłopca, który właśnie spogląda na niego, jakby był najważniejszą osobą w jego życiu. Mimowolnie zacisnął szczękę. Wiedział, że nie zasługuje na to. Boże, wiedział to, jak nic innego w swoim życiu. Zbyt słabo nalegał, zbyt szybko się poddał pięć lat temu. Pogrążony we własnej żałobie, przeraźliwie łatwo odsunął od siebie odpowiedzialność za Harry’ego, by dalej móc tonąć we własnym bólu.
Pieprzony egoista.
Choć poczucie winy nie odeszło…
nigdy nie odejdzie, wiesz o tym
… przełknął ciężko ślinę, by zdusić drżenie swego głosu.
– Kochała cię, Harry. Byłeś dla niej całym światem. Oddała za ciebie życie.
Chłopiec usiadł gwałtownie. Jego oddech stał się płytki i urywany.
– Ona przecież umarła w wypadku samochodowym!
Severus zacisnął pięści. Pociemniało mu przed oczami i choć ponownie ogarnęła go rządza zamordowania Dursley’ów, nadal trwał w miejscu. Jego twarz nie wyrażała niczego, choć pod tą maską eksplodowały właśnie kolejne pokłady wściekłości. Potrzebował kilku minut, by wyrzucić z gardła narastający w nim warkot.
– Twoją matkę zabił zły człowiek – głos drżał mu lekko, lecz pogrążony w szoku chłopiec zdawał się tego nie zauważać. – Ciebie również chciał zabić, ale twoja mama oddała za ciebie swoje życie.
Nie wiedział, co ma robić. Spoglądał na roztrzęsionego chłopca, który obejmował ramionami kolana i kołysał się w przód i w tył. W przód i w tył. W przód i w tył. Plecami uderzał w ścianę przylegającą do łóżka. Severus nie miał pojęcia, czy to sposób Harry’ego na pokonanie stresu, czy też objaw choroby sierocej. Przy takich opiekunach, jak Dursley’owie nie zdziwiłby się, gdyby bardziej realną okazała się druga opcja. Zadrżał.
Niepomny chęci mordu na Dursley’ach, niepewnie chwycił chłopca za ramię i powstrzymał od dalszego odbijania się od ściany. Harry się nie wyrywał. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się gdzieś w przestrzeń przed sobą. Severusa zdziwiło to, że dzieciak nie płacze. On sam jako smarkacz płakał bardzo często. Zbyt często. Nagle zauważył, że w jego głowie zaczyna rodzić się plan. Nie wiedział, w którym momencie podjął decyzję, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie potrafiłby się już wycofać. Musi zabrać stąd synka Lily nim będzie zbyt późno, by cokolwiek w nim ratować.
I ty chcesz cokolwiek ratować, bydlaku? Wprost idealnie się do tego nadajesz…
Odsunął od siebie te myśli i po krótkiej chwili zastanowienia postanowił nie wyrywać Harry’ego z letargu, ale dać mu czas, by uporządkował „to wszystko” we własnym tempie. Tymczasem, wykorzystując oszołomienie chłopca, wydobył z kieszeni drewnianą szkatułkę i powiększył ją niezauważalnym machnięciem różdżki. Przebiegł palcami po korkach fiolek i po sekundzie w jego dłoni znalazł się podstawowy eliksir na stłuczenia. Delikatnie rozprowadził przezroczystą maść na opuchniętej twarzy malca. Po paru chwilach obrzęk zaczął znikać, zaś czerwono siny kolor ustępować miejsca niezdrowej opaleniźnie.
Zmuszali go do pracy w słońcu…
Zadrżał na samą myśl o tym, lecz jego uwagę przyciągnął obrzęknięty nadgarstek Harry’ego. Zdławił narastające w gardle warczenie i rozprowadził eliksir również na dziecięcej ręce. Gdy jego dłonie wyczuły pękniętą kość, ogrodził się mentalną zasłoną od ślepej furii i sięgnął po różdżkę, wmawiając sobie jednocześnie, że musi przede wszystkim zająć się chłopcem. Najpierw wyszeptał ciche zaklęcie będące słabszą odmianą szkiele-wzro, a później rzucił czar diagnostyczny. Gdy wszystko wydawało się być w porządku, zauważył wpatrujące się w niego zielone, zdziwione oczy.
– Co to było? – zapytał szeptem chłopiec.
– Magia. Uleczyła twoje zranienia.
Nie musiał pytać, skąd się wzięły. Obiecywał sobie, że kiedyś tu wróci i zamorduje Dursley’ów. Tylko ta myśl powstrzymywała go przed spełnieniem groźby teraz.
Dostrzegł, że Harry drży. Nie zauważył natomiast, że nadal w rękach trzyma jego drobną dłoń. Chłopiec też nie zwracał na to uwagi, przypatrując mu się z całą uwagą, na jaką go było stać.
– Wuj mówi, że magia nie istnieje i że tylko dziwadła ją robią.
Severus zdusił parsknięcie.
– Skoro nie istnieje, to w jaki sposób te „dziwadła” mogą czarować?
– Gdy spytałem o to wuja, tylko się na mnie rozzłościł.
Chłopiec uśmiechnął się, zaś Severus tym razem już nie umiał powstrzymać drgnięcia. Coś od dawna uśpionego poruszyło się w jego wnętrzu. To był uśmiech Lily.
Zamiast słów, powstrzymując drżenie ręki, szybkim ruchem nadgarstka wypuścił z różdżki snop błękitnych iskier. Chłopiec zamarł z szeroko otwartymi oczami.
– P… Pan nie wydaje się być dziwakiem – wydukał po chwili. – Dziwnie pan profesor wygląda, ale nie jest pan dziwadłem.
Severus pokręcił głową.
– Jestem czarodziejem, Harry. Tak jak twoja mama i tak, jak ty.
– Jestem czarodziejem? – chłopiec wydawał się być przerażony tą ideą. – To te wszystkie dziwne rzeczy wokół mnie to zawsze była magia?
Tym razem Severus pokiwał głową.
Chłopiec ukrył twarz w dłoniach.
– Wujostwo mnie zabije! – jęknął załamany.
Severus zamarł. Po chwili wahania wyciągnął dłoń w stronę chłopca.
Innej okazji może nie być.
A co, jeśli nie zechce?
Zamknij się!
– Zabiorę cię stąd – Severus ponowił swoją propozycję nieco zlękniony perspektywą odmowy. – Jeśli tylko zechcesz, oczywiście.
Zdziwiło go to, że boi się decyzji pięcioletniego dziecka. Od kiedy obawiał się tego, że ktoś może mu odmówić? Czyżby przez całe życie wszystkiego po kolei mu nie odmawiano?
Bryła lodu stanęła w jego gardle.
Meritum sprawy tkwi w tym, że ten chłopiec jest synem Lily…
Harry poruszył się niepewnie.
– Ale… – serce mężczyzny zatrzymało się, zaś po jego plecach spłynęła stróżka zimnego potu. – Rano muszę pracować… Mam obowiązki i wuj zabije mnie, jeśli ich nie wypełnię…
– Harry…
Chłopiec spojrzał mu prosto w oczy i westchnął ciężko.
– Ja nie chcę z Nimi zostać, ale…
Severus nadal trzymał w powietrzu dłoń wyciągniętą w stronę chłopca.
– Ale… – chłopiec zadrżał. – Co się stanie, jeśli z panem pójdę?
Severus wiedział, że w tym momencie musi złożyć obietnicę, której później nie będzie mógł złamać. W gardle stanęła mu gula, bo żadnego z jego wcześniejszych przyrzeczeń nigdy nie udało mu się spełnić. Zawsze coś pieprzył.
Spieprzyłeś całe swoje życie.
– Ochronię cię przed wujostwem – wyszeptał przez zaciśnięte gardło. – Zabiorę cię do naszego świata, gdzie magia nie jest niczym złym. Do świata czarodziei. Opowiem ci o twojej mamie, pokażę jej zdjęcia. Nigdy więcej nikt nie podniesie na ciebie ręki.
– A ty pójdziesz ze mną?
To pytanie przypomniało mu, że nie wie, gdzie chce umieścić Harry’ego, komu go powierzyć. Nie, nie dyrektorowi, on odeśle chłopca do Dursley’ów ze względu na bariery ochronne. Musiał wykluczyć również kogokolwiek powiązanego z Zakonem, gdyż wszyscy jego członkowie pozostawali pod wpływem Dumbledore’a. Pożałował nagle, że nie ma żadnych przyjaciół. Kiedyś był Wiktor, lecz ten ślepo oddany Czarnemu Panu zdrajca przybywał w Azkabanie.
Na myśl przychodził mu jedynie jego rodziny dom na Spinner’s End, lecz to miejsce budziło zbyt wiele negatywnych wspomnień. Całe to zło, którym przesiąknięte były mury… Nie, to nie było odpowiednim miejscem dla jakiegokolwiek dziecka, a tym bardziej dla nieufnego i wewnętrznie poranionego Harry’ego.
Nagle przeszedł go zimny dreszcz. Nie zamierzał już nigdy więcej niszczyć sobą życia Lucasa, lecz teraz najwyraźniej nie miał wyboru. Zdusił w sobie rosnący niepokój wiedząc, że Harry zasługuje na każdą dostępną drogę ratunku.
Tak więc postanowione.
Przerażało go jedynie to, że Lucas miał pełne, cholerne prawo mu odmówić, on zaś nie miał prawa w takiej sytuacji zaprotestować.
Zmusił się, by nie myśleć o tym tak długo, jak tylko to możliwe, czyli do momentu, w którym stanie przed drzwiami Lucasa. Jego uwagę odwrócił suchy kaszel wstrząsający Harrym. Bez zastanowienia wydobył ze szkatułki eliksir pieprzowy. Fiolkę podał chłopcu.
– Wypij to.
Harry spojrzał na niego podejrzliwie.
– Co to jest?
– Lekarstwo. Może nie smakuje najlepiej, ale pomoże ci – widząc niepewność w dziecięcych oczach, westchnął cicho. – Obiecuję, ze po tym poczujesz się lepiej.
Nie odrywając od niego spojrzenia, Harry przełknął eliksir. Po chwili skrzywił się, mrużąc prawe oko. Severus zamarł. Ten sam gest widywał u Lily. Otrząsnął się, gdy chłopiec wsunął mu do dłoni pustą fiolkę. Mężczyzna opatrzył na malca pragnąc, by jego twarz przybrała bardziej otwarty, zachęcający wyraz.
– Jeśli naprawdę tego chcesz, Harry, nie zostawię cię samego.
Chłopiec pokiwał głową. Zapadło między nimi krępujące milczenie.
– Pójdę z panem – stwierdził w końcu chłopiec. Był nieco wystraszonym własnymi słowami, lecz posłusznie, ale też z właściwą dozą kontrolowanej ostrożności i braku zaufania wyciągnął dłoń w stronę obcego mężczyzny.
Severus wypuścił powietrze z płuc. Nie pamiętał, jak długo je wstrzymywał. Nieco niepewnie chwycił rękę chłopca i delikatnie zacisnął na niej palce. Zdziwiło go to, jak drobna i koścista jest ta dłoń. Ciało dziecka powinno być inne, prawda? Pucułowate lub szczupłe, być może wysportowane, ale na pewno nie wychudzone. Zadrżał niezauważalnie.
Zauważył, że chłopiec sięga po swoje ubrania.
Szmaty, nie ubrania…
– Zostaw je – zatrzymał dziecko w pół ruchu. – Chodź. Po prostu chodź.
Chłopiec posłusznie wyszedł z komórki. Staną przed nim. Przygarbiony, jakoby pod jakimś niewyobrażalnym ciężarem. Przerażająco drobny i wychudzony. Wyglądał na młodszego, niż był w rzeczywistości. Zawstydzony, spojrzał na mężczyznę z dołu, lecz zaraz uciekł wzrokiem w inną stronę. Severus westchnął. Harry nie miał butów. Nie miał też żadnego swetra, a na dworze było chłodno.
– Jesteś bosy, Harry – Severus przypatrywał się chłopcu badawczo. – Muszę cię wziąć na ręce. Masz co do tego jakieś obiekcje?
Harry spojrzał na niego zdezorientowany.
– Mogę iść sam, panie profesorze. Chyba nie mam żadnego obiekcja.
Severus pierwszy raz od dawna zapragnął się uśmiechnąć.
– Harry, obiekcja to inaczej niezgoda, sprzeciw – przypomniał sobie, że nigdy nie potrafił rozmawiać z  Draconem nawet mimo tego, iż ten od początku uczony był obycia w świecie kultury. – Musisz mi wybaczyć, że używam niezrozumiałych dla ciebie słów. Nie widuję zbyt często tak małych dzieci. Czasami zwyczajnie zapominam o tym, jak jesteś młody.
Chłopiec skinął nieco niepewnie głową, zaś Severus zastanawiał się, ile z jego wypowiedzi dotarło do pięcioletniego dziecka. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że jego uczniowie też z pewnością nie rozumieją wielu słów i inwektyw, które kieruje w ich stronę.
Doprawdy, wspaniały z ciebie nauczyciel. Toż to wrodzony talent!
– Jest zimno – stwierdził Severus, kierując wzrok w stronę chłopca. – Jesteś chory, a gdy zmarzniesz, możesz poczuć się jeszcze gorzej. Harry?
Chłopiec spuścił głowę i zapatrzył się w parkiet pod stopami.
– Dobrze… – westchnął malec.
Cholera…
Mężczyzna zdał sobie sprawę z tego, że ostatni raz trzymał na rękach dziecko, gdy jeszcze żyła Lily. Rosnąca gula w gardle zaczęła uwierać go w krtań. Ukląkł przed chłopcem i nie mogąc opanować drżenia rąk, położył je delikatnie na jego talii. Nie chcąc zmiażdżyć tego wychudzonego ciała, niepewnie uniósł je do góry. Harry momentalnie spiął się w jego ramionach. Wyprostował się i zesztywniał. Severus wstał, zdziwiony lekkością swojego drobnego ciężaru. Zapatrzył się w czarne, nastroszony włosy i zastygł na chwilę w bezruchu. Nigdy nie przepadał za dotykiem, kojarzył mu się tylko z bólem.
I co teraz?
Niepewnie przycisnął dziecko do siebie.
– Harry… – szepnął. – Musisz się mnie chwycić.
Chłopiec zareagował dopiero po dłuższej chwili. Drżąc, niepewnie objął mężczyznę za szyję. Severus nieświadomie pogłaskał go po plecach. Zdziwił go ten gest, jednak gdy poczuł, jak Harry się rozluźnia, nie przestawał. Z zamyślenia wyrwał go jakiś nagły ruch i domyślił się, że to dziecko trze oczy. Wziął głęboki haust powietrza i powoli uwolnił je z płuc.
Zbyt wiele nowych bodźców i informacji musiało psychicznie wyczerpać Harry’ego. Severus pomyślał, że jest to mu nawet na rękę. Nie spodziewał się, by chłopiec pozwolił mu się objąć, a tym bardziej, by swobodnie ułożył się w jego ramionach i nie bał się teleportacji. Wszystko to jednak ułatwiło zmęczenie. Śpiące dziecko, nieświadome tego, co dzieje się wokół pozwoliło mężczyźnie nieco się rozluźnić i skupić na rzeczach najważniejszych.
Ułożył sobie wygodnie śpiącego Harry’ego w ramionach, po czym, tak dla pewności, przytwierdził go do siebie zaklęciem Przylepca. Podążając za instynktem, otulił chłopca połami swego długiego, ciężkiego płaszcza. Rzucił na nie czar zapobiegający przypadkowemu zsunięciu się. Ponownie pogładził dziecko po plecach, tym razem w pełni świadomie. Odetchnął głęboko, czując dziwne ciepło promieniujące od dziecka i powoli rozgrzewające jego własną, od dawna skostniałą pierś. Coś nagle załomotało pod pokrywą klatki jego żeber. Zaniepokojony odsunął od siebie to dziwne uczucie.
Rozejrzał się wokół. Nieskazitelnie białe zasłony w oknach i wiszące w idealnie równych odstępach ramki pełne przerażająco nieruchomych fotografii opasłego dziecka Dursley’ów prawie brutalnie wypchnęły go na zewnątrz.
I dopiero wtedy zdał sobie sprawę
o cholera
z ogromu odpowiedzialności, jaką dobrowolnie na siebie przyjął.

2 komentarze:

  1. Jak już pisałam w poprzednim rozdziale, uwielbiam twój styl pisania, tekst czyta się bardzo przyjemnie i czekam na kolejny rozdział :) ~ Wierna fanka bloga <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny rozdział powinien pojawić się za jakiś czas. Jest już napisany, ale czeka go jeszcze wiele poprawek ;)

      Usuń