Chyba juz najwyższa pora postawić ich przed sobą. Mimo wszystko nie podoba mi się ten rozdział. Jest... dziwny. Jednak nie mam czasu pisać go jeszcze raz, więc chyba pozostanie właśnie taki.
.......................................................................................................................................
„Tak, Bóg kocha Twą duszę i Twoje bolące kości
Weź oddech, zrób krok, spotkaj mnie na dole
Wszyscy są tacy sami
Od stóp do głów
My po prostu nie potrafimy tego zrozumieć”
Weź oddech, zrób krok, spotkaj mnie na dole
Wszyscy są tacy sami
Od stóp do głów
My po prostu nie potrafimy tego zrozumieć”
OneRepublic „All fall down”
Biała koperta leżąca na jego
biurku zaskoczyła go. Sięgnął po nią jednak dopiero wtedy, gdy zsunął z ramion
czarny płaszcz i na powrót powiesił go w szafie. Była zaadresowana do niego,
zgrabnym, zamaszystym pismem Dumbledore’a. Wypuszczając z siebie powietrze,
złamał pieczęć. W środku znalazł krótką, zwięzłą notatkę. Utkwił w niej
spojrzenie.
Arkusik wysunął mu się z
zesztywniałych nagle palców, po czym wirując, powoli opadł na marmurową
posadzkę gabinetu. Severus zapadł się bezwładnie w fotelu, twarz ukrył w
drżących dłoniach. Przed oczyma przemknął mu obraz dwunastoletniej Lily,
siedzącej na schodach pobielanej, drewnianej werandy z podręcznikiem do
eliksirów na kolanach. Przypomniał sobie siebie samego, gdy zeskoczył z drzewa
i podszedł do niej z uśmiechem, proponując pomoc. Przypomniał sobie również
panią Evans, częstującą ich domowymi, ciepłymi jeszcze ciastkami, gdy wieczorem
odłożyli wreszcie książki i rozmawiali cicho, co chwilę zaśmiewając się do łez
w nagłych atakach głupawki. Szczęście?
Szczęście. Nieliczne chwile w
jego dzieciństwie, gdy naprawdę zaznawał tego pełnego spokoju i ciepła uczucia.
Gdy ktoś go potrzebował. Troszczył się o niego.
„ Durley’owie wystawili dom
państwa Evans na sprzedaż. Jutro jadą zabrać cenne sprzęty.
Uznałem, że powinieneś wiedzieć.”
--
Harry siedział sztywno na tylnym
siedzeniu firmowego samochodu wuja Vernona. Zgodnie z surowym nakazem wujostwa,
dłonie trzymał schludnie złożone na kolanach, by nie korciło go czegokolwiek
dotykać. I choć wiedział, że całą drogę ma milczeć i udawać, że nie istnieje,
czuł się szczęśliwy. Przebywał w wygodnym, klimatyzowanym aucie, nie w
rozpaczliwie dusznym i śmierdzącym kapustą domu pani Figg, która szczęśliwym
zbiegiem okoliczności akurat dzisiaj musiała wyjechać w odwiedziny do swojego
kuzyna.
Harry rozejrzał się po
samochodzie. Wszyscy Dursley’owie skutecznie go ignorowali, pochłonięci swoimi
zajęciami. Wuj Vernon dzierżył kierownicę, zaś żyła na jego czole
niebezpiecznie pulsowała, gdy wyprzedził go kolejny motor. Och, chłopiec
doskonale znał zdanie wuja na temat „tych piekielnych motocykli, na których
rozbijają się idioci”. Na fotelu obok kierowcy siedziała ciotka Petunia i z
uporem wpatrywała się w trzymaną na kolanach gazetę plotkarską. Na końcu Harry
niechętnie spojrzał na niedbale rozwalonego obok niego Dudley’a, który kurczowo
zaciskał knykcie na konsoli, miażdżąc kolejnych przeciwników i w międzyczasie
robiąc sobie krótkie przerwy, by pochłonąć kolejne ciastko ze spoczywającego mu
na kolanach pudełka. Kompletnie nie zwracał uwagi na swojego kuzyna.
O tak, Harry był szczęśliwy.
Z tego, co udało mu się
podsłuchać dziś rano przez drzwi komórki, Dursley’owie jechali zabrać z domu
rodziców ciotki Petuni najbardziej wartościowe rzeczy, nim ten zostanie on
wystawiony na sprzedaż. Dopiero po kilku długich minutach chłopiec uświadomił
sobie, że rodzice ciotki Petuni byli też rodzicami jego matki. Długa droga
ciszyła go więc tym bardziej, gdyż miał nadzieję, że uda mu się zobaczyć miejsce,
w którym kiedyś żyli jego dziadkowie. Może nawet znajdzie tam pokój jego mamy,
może na ścianach będą wisieć jej zdjęcia. Może będzie nawet kilka takich, na
których są razem, mamusia tuląca do siebie Harry’ego, babcia spacerująca z nim
po pięknym ogrodzie, dziadek pokazujący mu, jak budować wieżę z kolorowych
klocków, takich samych jak te, którymi kiedyś Dudley bawił się w wujem
Vernonem.
Może zobaczy, że ktoś kiedyś
kochał go najmocniej w świecie?
--
Severus Snape nie był typem
człowieka, który lubi długo sypiać. Ani za tym nie przepadał, ani też, targany
nocnymi koszmarami, nie potrafił tego. Dlatego, mimo niedzieli, mimo wczesnej
pory, już od dobrej godziny krył w zaułku na Cokeworth. Nie wiedział, dlaczego
aportował się właśnie tutaj, na Spinner’s End, dlaczego stał właśnie przed tymi
szeregowymi domami, dlaczego tak uparcie wpatrywał się w ten, w którym się
wychował. Szukał w nim czegoś? Nielicznych szczęśliwych wspomnień, w których
chuda, ziemista twarz jego matki rozpogadzała się w bladym uśmiechu? Nie,
zdecydowanie przesłaniały je te nieszczęśliwe, połamane chwile.
Skierował swoje spojrzenie na
wybite szyby salonu. Te same, obrzydliwe i odłażące tapety, nieco ciemniejsze w
miejscach, w których dawniej stały meble. Wytarte drewno podłogi pokryte
niezliczoną ilością gruzu, pyłu i liści. Severus wiedział, ze nikt tu nie
mieszka, ten przeraźliwy dom nadal należał do niego. Kiedyś myślał o tym, czy
go nie sprzedać, lecz doszedł do wniosku, że nie było nikogo, kto zapragnąłby
tu żyć.
Nagle zdało mu się, że widzi
przed domem swoją matkę, dobijającą się do drzwi. Kuliła się w strugach
deszczu, próbując siłą wedrzeć się do środka, skąd dobiegało ciche szlochanie i
podniesiony głos Tobiasza. Severus potrząsnął gwałtownie głową, próbując pozbyć
się uporczywych myśli. Stwierdził, że niepotrzebnie tu przyszedł i gwałtownie
obrócił się na pięcie, ruszając w stronę domu świętej pamięci państwa Evans.
Długie poły czarnej szaty załopotały za nim, jakoby targane niewidzialną
wichurą.
--
Dom państwa Evans leżał na
obrzeżach miasta, niedaleko Spinner’s End. Nie był przesadnie duży; ot,
piętrowy, zadbany budynek rodziny, której niczego nie brakuje. Severus
rozpoznał go natychmiast. Choć w środku był tylko kilka razy, w młodości często
wspinał się na drzewo rosnące po przeciwległej stronie ulicy i bezpiecznie
skryty w jego gałęziach, spoglądał na Lily siedzącą w ogrodzie z książką na
kolanach. Czasami decydował się do niej dołączyć i pomagał jej w eliksirach. Z
bólem uświadomił sobie, że to były najszczęśliwsze chwile jego dzieciństwa.
Zatrzymał się nagle, gdy usłyszał
zbliżający się w jego stronę dźwięk silnika. Jako iż dom stał na końcu drogi, w
ślepym zaułku, Severus doszedł do wniosku, że Dursley’owie postanowili ograbić
posiadłość Evansów nieco prędzej, niż przewidywał. Zaklął cicho. Specjalnie
postanowił poszukać pozostałych zdjęć Lily z samego rana, Petuni i jej męża
spodziewał się tu dopiero koło południa.
Po krótkiej chwili zastanowienia
skrył się w cieniu drzewa, z którego kiedyś obserwował Lily. Doszedł do
wniosku, że nie ma sensu się stąd deportować i
czekać, aż Petunia zbierze wszystkie pamiątki po swojej zmarłej
siostrze, spali je gdzieś za domem, zaś na zwęglonych szczątkach odtańczy
taniec radości.
Lepiej przypilnować tej nieobliczalnej kobiety.
Samochód zatrzymał się na
żwirowym podjeździe. Drzwi otworzyły się gwałtownie i z wnętrza wysunął się
Vernon Dursley. Jego schludnie przycięte wąsy drgały nerwowo, gdy złorzeczył na
motocyklistów, sięgając po pączka leżącego obok fotela kierowcy. Severus wyszeptał
formułę zaklęcia Kameleona, gdy świńskie oczy otyłego mężczyzny przetoczyły się
po ulicy.
Po paru sekundach z samochodu
wyszła Petunia. Severus skrzywił się ironicznie, gdy ujrzał, że jej końska
twarz nie wypiękniała ani o jotę. Nadal była tą samą, drobną kobietą o
przesadnie długiej szyi. Nie wyglądała jednak, jakby przybyło jej lat.
Złego diabli nie biorą…
Mężczyzna zdusił w sobie
przemożoną ochotę odwrócenia wzroku w jakąkolwiek inna stronę, byle tylko nie
patrzeć na Dursley’ów. Przełknął obrzydzenie, gdy nagle zauważył, jak Vernon
otwiera tylne drzwi srebrnego samochodu, zaś z wnętrza leniwie wylewa się mały
wieloryb. Tłuste dłonie ściskały jakiś pomniejszony, mugolski komputer, z
pewnością diabelnie drogi. Przymrużone oczy wgapiały się w ekranik, zaś
oklejone lukrem usta uparcie przeżuwały. Severus wpatrywał się zszokowany w
przeraźliwie otyłe dziecko, które Petunia właśnie wycierała chusteczką czule
obejmując. Chłopiec kopnął ją w goleń i zażądał ciastek. Mężczyzna poczuł, jak
coś boleśnie zaciska się na jego żebrach
No to pięknie, Albusie. Nie chciałeś zniszczyć chłopca sławą, więc
umieściłeś go u Dursley’ów. Oni zaś zniszczyli go jeszcze bardziej, wychowując
go na drugiego Jamesa.
Zdał sobie nagle sprawę, że za
sześć lat będzie zmuszony oglądać to cholerne dziecko każdego dnia. Każdego
cholernego dnia widzieć zielone oczy Lily wpatrujące się w niego z nienawiścią
Pottera. Obrzydzenie wzięło górę i siłą zmusił się, by nie zwymiotować.
Szkarłatnymi oczyma wpatrywał się w małego bydlaka, zaś Dursle’owie rozmawiali
nerwowo.
– Nie pozwolę, żeby został sam w
moim służbowym samochodzie! – podniesiony głos Vernona wyrwał Severusa z
transu.
Petunia poprawiła nerwowo swoją
łososiową spódnicę i spoglądała, to na srebrny samochód, to na swojego męża.
– Więc musi iść z nami –
stwierdziła zrezygnowana po dłuższej chwili namysłu.
Severus oderwał spojrzenie od
wielorybiego dziecka i wlepił je w przyciemnione szyby samochodu Dursley’ów.
Przez parę sekund zastanawiał się, dlaczego nie zostawili psa w domu, lecz zmusili
do przebywania w tej metalowej klatce. Jego myśli szybko powróciły na inny,
bezpieczniejszy tor. Nie zamierzał współczuć zwierzętom tak, jak nigdy nie
współczuł ludziom. Oparł się o pień drzewa, mentalnie odgradzając się od tej
cholernej rodziny Petuni. Postanowił ignorować ich, póki nie ograbią domu z
kosztowności, po czym wykraść pamiątki po Lily i czym prędzej opuścić to
przeklęte miejsce. Zbyt wiele było tu wspomnień, zbyt wiele bólu, by mógł
przebywać w Cokeworth dłużej, niż to konieczne.
Po chwili milczenia, podczas
której żyła na czole Vernona niebezpiecznie pulsowała, Dursley niechętnie
otworzył tylne drzwi samochodu. Zawistnie spojrzał do środka i uniósł dłoń w
dwuznacznym geście.
– Jeden wyskok! – zawarczał w stronę samochodu
przez zaciśnięte szczęki. – Tylko jeden, chłopcze, a pożałujesz, że pani Figg
nie mogła się tobą zająć. No co tak siedzisz, ruszaj się!
Coś poruszyło się nagle za
przyciemnioną szybą i po paru sekundach z samochodu wychyliło się szczupłe,
odziane w powyciąganą, szarą koszulkę ramię. Dursley zacisnął na nim swoje
tłuste palce i szarpnął sugestywnie. Severus wstrzymał oddech i patrzył, jak
zza srebrnej karoserii wyłania się coś małego, przeraźliwie chudego i
wystraszonego, coś, co z pewnością nie było psem.
Co, do cholery…
Dursley wyszarpał dziecko z
samochodu, te zaś stanęło przed nim sztywne, nienaturalnie wyprostowane. Ręce
kurczowo przyciskało do ciała, nie odważając się ich unieść, choć było widać,
że całe się trzęsą. Drobna, okolona czarnymi włosami głowa opadła na dół, jakby
nagle poszarpane, brudne tenisówki stały się nader interesującym obiektem.
Snape zaklął. Szarpnął się do
przodu, wyciągnął przed siebie dłonie, lecz nagle zatrzymał się. Uniesione
ramiona opadły niczym złamane skrzydła. Mężczyzna utkwił spojrzenie w drżącym
dziecku, po czym sam zadrżał, gdy coś zimnego, a zarazem gorącego, coś
przeraźliwie gorzkiego i dławiącego opadło w głąb jego przełyku. Stał tak,
niezdolny do ruchu, zaś Dursley wreszcie puścił chudą, dziecięcą rękę. Tłusta
dłoń zamachnęła się, lecz chłopiec nadal stał w miejscu, kurczowo zaciskając
powieki i napinając wszystkie mięśnie. Mimo to, nie próbował uniknąć ciosu,
jakoby doskonale wiedział, że jest najmniej bolesnym scenariuszem.
Snape szarpnął się, gdy tłusta
dłoń trzepnęła dziecko w tył głowy, aż zachwiało się, próbując utrzymać
równowagę. Zawsze, gdy wakacje dobiegały już końca i zbliżał się powrót do
Hogwartu, ojciec ograniczał się do bicia Severusa tylko tam, gdzie obrażeń na
pierwszy rzut oka nie dało się zauważyć. Mężczyzna czuł, jak rośnie w nim
złość, ślepa furia skierowana w stronę Dursley’a. Ta sama furia, która wiele
lat temu przyczyniła się do śmierci Tobiasza Snape’a. Mimo to zmusił się, by
pozostać w miejscu.
Nie będę się poświęcać dla dziecka Pottera.
Ten zwrot kłębił mu się w głowie.
Rozbrzmiewał w niej echem. „Dziecko Pottera”. Niska, wychudła wręcz postać,
czarne, nastroszone włosy. Severus gwałtownie zaczerpnął powietrza i spróbował
odwrócić wzrok od chłopca. Nie chciał na niego patrzeć. Tak bardzo nie chciał
widzieć tej małej kopi bydlaka, lecz nie umiał. Nie wtedy, gdy Dursley
przewiercał je zawistnym spojrzeniem, spojrzeniem „ojca” Severusa. Czarodziej zaklął.
Przełknął głośno ślinę, gdy w głowie zaczęły nachodzić na siebie dwie postacie,
postać Vernona Dursly’a i postać Tobiasza Snape’a.
Chciał myśleć, że takie
traktowanie utemperuje chłopaka, zniszczy w nim wrodzoną impertynencję Pottera.
Poczuł jednak nieokreślony chłód, gdy zdał sobie sprawę tego, że zabije ono również dziecięcą duszę,
zmuszając małego Harry’ego, by nauczył się nikomu nie ufać, nienawidzić
wszystkiego i wszystkich.
Skąd ty to znasz, Severusie Snape’ie?
Gdy Dursley oddalił się, by w
pieszczotliwym geście położyć dłoń na włosach małego wieloryba, drobne dziecko
wreszcie odważyło się podnieść głowę i rozchylić powieki. Niepewnie rozejrzało
się wokół, po czym pozwoliło swoim drżącym ramionom swobodnie opaść. Dłonie
wsunęło do kieszeni zbyt dużych spodni i rozejrzało się nieco niepewnie wokół.
I wtedy to się stało.
--
Cholera…
Poczuł się, jakby nagle cofnął
się w czasie. Jakby ponownie pierwszy raz zagubił się w tym zielonym
spojrzeniu. Jakby znów spoglądał w oczy Lily. Jakby coś tam, w jego środku, coś
dawno umarłego poruszyło się.
Oczy Lily zamknięte w twarzy
dziecka spoglądały niepewnie gdzieś w martwy punkt tuż nad nim.
Cholera, ma oczy Lily…
--
Dursley’owie poderwali głowy, gdy
nagle zza pobliskiego drzewa rozległ się trzask, zaś porwana nagłym,
nienaturalnym wiatrem gałąź pofrunęła w ich stronę, opadając tuż pod stopami
Dudley’a. Przerażeni zamarli w miejscach, lecz już po chwili wzrok Vernona
spoczął na czarnowłosym dziecku. Chłopiec mimowolnie skulił się pod ociekającym
zawiścią spojrzeniem. Żyła na skroni otyłego mężczyzny pulsowała
niebezpiecznie, gdy żelaznym i nieznoszącym sprzeciwu uściskiem chwytał
Harry’ego za kark.
Chłopiec nie wiedział, co
spowodowało trzask. Wiedział jednak, kto zostanie o to posądzony i kto poniesie
tego konsekwencje.
Chłopiec miał ochotę płakać.
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń